piątek, 29 lipca 2011

   Obiecałyśmy sobie, że po zdobyciu upragnionego dyplomu, razem wyjedziemy aby w wyjątkowy sposób świętować nasze zwycięstwo. Opisując wydarzenia tak pełne scen, słów i wspomnień ciężko zamknąć je w paru słowach, które kiedyś przywrócą w pamięci te chwile. Zawiłości związane ze studiowaniem znów sprowadziły mnie do Krakowa na trwające chwilkę dosłownie przeniesienie czegoś z jednego pokoju do drugiego. Taki urok miejsca zwanego dziekanatem. Z naszymi plecakami, namiotami, śpiworami i wszystkim co wydało się być koniecznie na tym czterodniowym wyjeździe, siedziałyśmy pod drzwiami do dziekanatu, co zostało opisane jako "kolejka do dziekanatu - dzień siódmy". Po załatwieniu wszystkich jakże problematycznych spraw, w naszym pięcioosobowym składzie udałyśmy się na dworzec aby bus, który tam na nas czekał zawiózł nas w bliższe memu sercu strony. Janów Lubelski. Tam dzięki cudownym ludziom czułyśmy się przez kolejne cztery dni jak we własnym domu. Zamieszkałyśmy razem w drewnianym domku nad dość opustoszałym w obliczu zastanej pogody zalewem. Pod baczną obserwacją całej armii ratowników oraz policji kąpałyśmy się czując się dzięki tej opiece niezwykle swobodnie. Ktoś w nocy mógłby rzec, że nazbyt swobodnie. Jednak, wszystkie, bez wyjątku pary oczu ratowników zwrócone w naszą stronę dały nam poczucie wielkiego bezpieczeństwa. Nasza piracka dusza, która wciąż nuciła pieśń o kapitanie Jack'u Sparrow, znalazła swój raj na kajakach, którym granatowe niebo przedwcześnie kazało dobić do brzegu. W liczbie jeden, ponieważ życie ludzkie, a raczej dziewczęce przeważyło nad wartością kajaka numer dwa. Wy jesteście ważniejsze - nie mogłoby być inaczej. Wieczory spędzałyśmy na zabawie w babskim towarzystwie z mało znaczącymi epizodami o płci przeciwnej. Ostatni wieczór przeniósł nas w inne miejsce tego pięknego miasteczka, gdzie w znacznie rozszerzonym, o typowo po lubelsku zaciągające osoby, towarzystwie spędziłyśmy swój czas. Na koniec ku pamięci tego ważnego zdania napiszę iż pięć złoty to nie kwota. Pięć złoty to styl życia. Podobnie jest z naszą Sz.
W ostatnich słowach opisu tych czterech dni chciałabym podziękować: kobietom, które towarzyszyły mi przez te dni, E. oraz jej rodzicom za wszystko, a także O. za zaufanie, ugoszczenie i pełną swobodę.

sobota, 23 lipca 2011

Rower.

Moje statyczne życie poruszyła dziś wycieczka rowerem. Przypadkowe cele namnażały się po drodze tworząc pokaźną trasę, dającą satysfakcję i zmęczenie, zamykające oczy zaraz po powrocie.
Kilka dni temu zaledwie, robiąc zakupy na wyjazd, zakochałam się w pewnym breloczku w kształcie roweru.

czwartek, 21 lipca 2011

Wczoraj do późnych godzin nocnych moje oczy dzielnie przemierzały ścieżki wersów książki mającej być nagrodą i oderwaniem od mojego wyłącznie położniczego ostatnio życia. Kilka miesięcy temu kupując w Empiku książkę dla kogoś w prezencie dostałam inną dla mnie. Przeczytałam ją i natychmiast, już w pierwszych słowach, wersach jej autorka przypadła mi do gustu. Kobieta. Polka. Postanowiłam sobie wówczas, że po przeczytaniu tej książki, a następnie uzyskaniu długo oczekiwanego tytułu położnej, co niewątpliwie oderwało mnie na długo od czytania, wrócę kiedyś do twórczości tej autorki. W wolnym czasie rozejrzałam się za jej książkami i bez zastanowienia, sugerując się okładką wybrałam tę pt. " Zupa z ryby Fugu". Moja miłość do T. i jego porównań była inspiracją. Książkę dostałam od niego w prezencie zaraz po egzaminie, ale silnie wzbraniałam się od przeczytania do momentu obrony pracy. Uznałam, że tak będzie bezpieczniej, dlatego tez pozwoliłam sobie wówczas na zaledwie kilka, kilkanaście stron. Książka, która tak jak już wspominałam miała być oderwaniem od położnictwa okazała się opowiadać o ciąży, in vitro, surogatkach i macierzyństwie. Ucieczka. Tak. Nie umniejszyło to jednak przyjemności jaką sprawiało mi jej czytanie. Dopiero po długim czasie zorientowałam się, iż na okładce był smoczek, który mógł mi ją zasugerować. Wcześniej go nie widziałam.
Jeśli chodzi o tytuł, o którego znaczenie właśnie ktoś mnie zapytał, to ryba Fugu, jak zostało napisane w książce, jest rybą bardzo smaczną, ale jednocześnie niebezpieczną. Jej mięso ma delikatny, wyśmienity smak, ale w swoich wnętrznościach ryba kryje również truciznę, która przy nieodpowiednim przyrządzeniu potrawy z tej oto ryby może rozlać się zarazić mięso, a co za tym idzie uśmiercić tego kto ją zje. Dlatego też potrawy z ryby Fugu przygotowują tylko specjalnie wykwalifikowani kucharze.

wtorek, 19 lipca 2011

Co innego pcha życie do przodu jeśli nie wyzwania?

Co innego pcha życie do przodu jeśli nie wyzwania. Tym razem moje wyzwanie przybrało dość statyczną formę. Polegało na zrezygnowaniu z planów. Pozostaniu w domu. Kto wie czy takie oto wyzwanie nie jest trudniejsze od tego, które każe nam zamknąć drzwi za sobą? Długo planowany wyjazd z moją siostrą, spakowany plecak, namiot, karimata i myśl o Bieszczadach, to wszytko i jeszcze więcej musiało zostać przełożone na inny termin w imię czegoś, z każdego punktu widzenia bardziej dobrego. Nagła pustka w planach, ale szczęście w sercu. Pustka szybko została zapełniona uśmiechem, telefonem, wiadomością. Wszytko w końcu układa się w jakimś celu. Wciąż brakuje mi chwili beztroskiego odpoczynku. W domu. Z książką. Bez planów. Miałam mieć tak wiele czasu, na wszytko niemalże, a tu kolejne dni mijają, a ja wciąż ani razu nie wstałam bez jakże przyjemnego dźwięku budzika.

sobota, 16 lipca 2011

Jestem położną.

Jestem położną. Zdałam egzamin, który okazał się najbardziej stresującym wydarzeniem w moim dotychczasowym życiu. Wynikało to niewątpliwie z wagi tego egzaminu. Przygotowanie do niego tak naprawdę trwało trzy lata, łącznie z wakacjami. Kilka dni po tym kiedy usłyszałam, że zdaję egzamin z wyróżnieniem, co dało mi wiele szczęścia, w które ciężko było uwierzyć, czekała mnie obrona pracy. Pisałam ją przez ostatnie miesiące. Teraz przyszło mi obronić moje dzieło w bordowych okładkach. Mimo, iż wydawało mi się, że wobec mojej twórczości obrona stanie się tylko formalnością, to w całej mej panice znów drżały mi ręce. Obroniłam. Obroniłam moja pracę. Złożyłam przysięgę i jestem już w pełni położną. Jestem szczęśliwa.
Teraz przyszedł czas na chwilę oddechu, poukładanie sobie życia i spacer za rękę z ukochanym.

sobota, 2 lipca 2011

Trzy lata mojego życia.

Potrzebowałam czasu. Wciąż go potrzebuję. Ostatnie lata i tygodnie szczególnie spędziłam na ciągłym dążeniu do celu, spełnianiu swojego, zrodzonego w mej głowie i sercu już dawno temu, marzenia. Trzy lata studiowałam położnictwo. Ktoś obliczył, że na praktykach obejmujących przeróżne oddziały spędziłam 2300 godzin. Jak wiele wniosły one w moje życie. Nie tylko wiedzy medycznej, praktycznej, położniczej czy pielęgniarskiej, ale również życiowej. Widziałam szczęście i smutek. Nie chcę się na ten temat rozpisywać. Doświadczyłam wiele na własnych czynach. W szczególny sposób zachowałam w myślach porody, które przecież zainspirowały mnie do wybranie tego właśnie zawodu. Pamiętam pierwszy i wszystkie emocje jakie mu towarzyszyły. Pamiętam każdy, który mogłam własnymi rękami przyjąć. Miałam również praktyki w miejscach, w których nie będę w przyszłości pracować, ale które miały dać mi pojęcie o medycynie w szerszym zakresie. I dały. I utwierdziły w moim wyborze. Wdzięczna jestem za to, że miałam okazję odbywać praktyki w miejscach wysoce wyspecjalizowanych na naprawdę wysokim poziomie i z nich czerpać moje doświadczenie. Pisząc to w myślach mam pewną przestronną salę, na oddziale o wiele wykraczającym poza standardy pozostałych.  Do tego koniecznie muszę dołączyć wszystkie wykłady, ćwiczenia, egzaminy, zaliczenia. Każdą chwilę spędzoną na czytaniu książek, artykułów, na tworzeniu pracy, która w pewnym sensie była najpoważniejszym, teoretycznym owocem moich studiów. Podsumowując te trzy lata muszę zauważyć brak wakacji, które doświadczałam tylko symbolicznie w postaci czterech tygodni i zaledwie tygodnia we wrześniu. Patrząc wstecz widzę wypełnione po brzegi życie, w granatowym lub białym mundurku. W towarzystwie trzech muszkieterów, niezmiennie od lat trzech i zmiennie od krótszego czasu większej o dwie ilości osób. Podziwiam, naprawdę podziwiam, chociaż być może nie powinnam tego robić, stosunki jakie nawiązały się w tej podyktowanej alfabetem grupie. Jestem z ich powodu szczęśliwa i dumna. Myślę, że nasze studia były wyjątkowe.