wtorek, 25 grudnia 2012

Wciąż ciężko mi pisać. Jakby najzwyczajniej łatwiej było wszystko zachować w sobie. Jeśli tak jest, niech tak zostanie. Ale pisanie, ta pewna forma twórczości, mimo, że być może nieudolna, pozostanie przeze mnie praktykowana. Z pewnością coś kryje się w wylewaniu myśli "na papier". 

Święta narodzenia mojego Pana wciąż trwają. Wsłuchując się uważnie w słowa skierowane do owej Marty, staram się skupić na tym co istotne i co tak naprawdę może dać mi nieskończone korzyści. Oczywiście całe ramy świąt zbudowane z solidnej tradycji odgrywają w mym życiu niezwykle ważną rolę, co nie zmienia jednak kierunku, w którym kieruję me myśli. Modlitwy. Słowa i czas spędzony niedawno w Tenczynie wiele wniosły w moje postrzeganie świątecznego czasu, kładąc się rozświetlającym cieniem na obecne dni. Czas spędzony w domu napełnia mnie pokojem. Pomimo tego iż czasem zdania podzielone, czasem odzwyczajenie, czasem dorosłość i samodzielność na codzień wymagana, w tłumie niekonieczna. Pojechaliśmy w środku nocy po J. do Rzeszowa. Był to jeden z piękniejszych momentów w te święta. Utuliliśmy H. kocykiem na tylnym siedzeniu samochodu, włączyliśmy ogrzewanie i jadąc z uważną prędkością po niezwykle śliskiej nawierzchni przez zawieje śnieżne uratowaliśmy brata z szponów pracy, dającej mu chleb. Wróciliśmy przed 4 nad ranem. Kilka dni spędzonych w kuchni w raczej żeńskim gronie, być może nauczył mnie trochę pieczenia i gotowania, być może pokory, ale z pewnością przyniósł ukojenie wielu zgłodniałym osobom, które już odwiedziły lub odwiedzą nasz dom. Zawsze otwarty. Wigilia z rodziną, mimo lekkiego zdenerwowania z powodu bardzo osobistego wydarzenia, jakim jest modlitwa i dzielenie się opłatkiem przyniosła niespodziewane ilości ciepła i bliskości. Prezenty poza swym materialnym wymiarem były okazaniem miłości. Pełnym zaskoczenia. I tak wraz z osobami bliskimi sercu spędziliśmy czas aż do wyjścia na pasterkę, niepostrzeżenie ignorując, poprzez wyłączony telewizor, wszystkie mało atrakcyjne atrakcje oferowane przez media. Kolejna noc nieprzespana. Kolejne dni świąt odwiedzaliśmy rodzinę i spędzaliśmy czas w domu ciesząc się z pełnej obecności.

niedziela, 23 grudnia 2012

Święta Bożego Narodzenia

Myśl o przebaczeniu wciąż zaprząta mi głowę. Przemawia w niej coraz głośniej i wyraźniej. Choinki już ubrane, cały dom owiany atmosferą Bożego Narodzenia. Lampki się palą, świeczki tlą, pierniczki pachną. Musimy mocno się starać by to wszytko nie przysłoniło przyjścia na ten marny świat naszego Pana. Dziś w nocy jedziemy po J. do Rzeszowa, byśmy mogli już wszyscy być w domu. Przy rodzicach, razem. 
W sercu spokój. Coś zupełnie dotąd nieznanego.

piątek, 7 grudnia 2012

Ranek

Przepiękna muzyka towarzyszy mi ostatnio, ustrojona poezją, prawdziwą poezją. Wypełnia chwile milczenia, wolne od myśli. Nadaje myślom tor. A ja wstaję codziennie rano. Kiedy noc jeszcze ukrywa dzień pod swą ciemną powierzchownością. Wstaję i jadę tramwajem, który nigdy nie zjawia się na czas, zmuszając mnie do ciągłego pośpiechu. Wstaję, jadę i jestem w świątyni, na porannym spotkaniu z Bogiem, dającym najwspanialszy z możliwych początek dnia, zanim on jeszcze nastanie. Świeczka pali się w moich dłoniach. Cicho i wytrwale. Po wyjściu ze spotkania przechodzę przez rynek, wyjątkowy o tych porannych godzinach. Zapełniony szczelnie ciężarówkami i samochodami dostawczymi, mającymi go za rondo. Wszyscy żyją tam, w tym czasie życiem innym niż w każdej kolejnej godzinie dnia i nocy.
Zima ubrała mnie w czapkę, ciepły szalik i rękawiczki a ja ciągle, nieustannie marznę. Tak już chyba zostanie.
Staram się czytać. Coś mówi mi, że powinnam sięgać po książki, z których będę mogła stworzyć treść mojej pracy magisterskiej. Tak, z pewnością. Ale to nie wszystko. Jak narazie ta jakże istotna kwestia powoli nabiera kształtu. To nie wszystko. Dlaczego zaczynam czytać kilka książek naraz, mając w naglących planach kolejne? Także jedna z polecenia, w formie rozsypujących się kartek plącze się gdzieś na jednej z półek mojego białego mebla. Inna, dotąd nie moja, czytana po kilka stron, zaledwie, w wolnym czasie przechodząc obok, w Empiku. Dziś już, mam nadzieje, w drodze pod mój adres. Następna kupiona w przydrożnej księgarni, na temat macierzyństwa. I jeszcze jedna za trzy złote, kupiona w drodze na obiad, by zabić samotność przy stole. Obok łóżka leży ta towarzysząca mi co wieczór, zapisana listami.

wtorek, 27 listopada 2012

czwartek, 15 listopada 2012

wtorek, 13 listopada 2012

Wyobrażenie

Zaskoczyło mnie wczoraj moje wyobrażenie. Kiedy w pięknym kobiecym towarzystwie piłam czekoladę w jednej z krakowskich kawiarni. Na Brackiej, do której skrywam sentyment nie od deszczu mokry lecz od łez. Zamknęłam oczy. Zrobiłyśmy to wszystkie, ku zaskoczeniu lub przejściu obok tego wydarzenia obojętnie. I wyobraziłam sobie siebie za kilka lat. Pewna sytuacja i pewne uczucie w moim wyobrażonym przyszłym życiu. I choć ta moja sytuacja w przyszłości diametralnie różniła się od obecnej, a wręcz utkana była przeciwnościami, uczucie wdzięczności w sercu było takie samo. Tak teraz jak i kiedyś, wedle wyobrażeń. 
To było piękne.

piątek, 9 listopada 2012

Miasto Kielce

Miasto Kielce zaskoczyło mnie mile. Spędziłam tam trzy dni, po tym jak cztery spędziłam w ukochanej Stalowej Woli. Mimo wszelkich pogłosek, od lat głoszących sławę miasta scyzoryków, ja odniosłam niezwykle przytulne wrażenie. Może to i dziwne, ale miło było móc pójść wszędzie na nogach, miłe było nie tylko to. W każdym razie kolejny punkt na mapie, kolejne miejsce, które ugościło na swej ziemi kogoś mi drogiego. D. zabrała mnie na swoje wykłady, które ukazały mi choć odrobinę innego niż medyczny świat studiów. Wspaniale się tam czułam podziwiając formy tworzące architekturę oraz zdobywając wiedzę dotyczącą ocieplania budynków. Inżynierem nigdy nie będę, bo któż chciałby rodzić przy asyście inżyniera, ale bezsprzecznie uważam wszechstronność za skarb. Ostatni czas pokazał mi też wiele. Autobus jadący do Kielc o 21:10 pozostawił nas osamotnione na pastwę nocy na środku dworca. Tymczasem chwilę później znalazła się kobieta, która zaproponowała nam podróż samochodem do tegoż miasta. Od dawna marzyłam o lakierze do paznokci koloru naturalnego. Odpowiedni znalazłam na półce dość drogiej firmy, rezygnując z zakupu z powodu nieodpowiedniej ceny. A tu proszę, gość, nie wiedząc o mych poszukiwaniach przynosi mi w prezencie tenże odcień. Będąc u D. i błądząc gdzieś po zawiłościach internetowego świata, natknęłam się na informację o wydaniu pewnego pisma, dotyczącego mojego zawodu. Zapragnęłam ją kupić i mieć, by czytać. Jednak cena za przesyłkę zniechęcająco dorównywała cenie czasopisma. I co się okazało, wydawnictwo znajdowało się w Kielcach, 10 minut drogi na nogach od mieszkania, w którym przebywałam.   No cóż niesamowitości mogą niezwykle wzbogacić życie. 
A teraz. Teraz głowa mnie boli. 

wtorek, 30 października 2012

"Owszem, jestem pyłkiem, ale na wyjściowej marynarce świata."


Śnieg spadł a wraz z nim przyszły Święta Bożego narodzenia. A przynajmniej atmosfera zimy, śniegu i tej magicznej aury, która wczoraj zawładnęła światem, na to wskazywała. Wieczorem, mroźne powietrze i kiedy tak wracałam do mieszkania patrząc na latarnie przebijające się swym ciepłym światłem przez konary bezlistnych drzew, nic innego na myśl mi nie przychodziło, jak Święta Bożego Narodzenia. Jest jeszcze jednak trochę czasu. Dopiero kończy się październik. Dziś śnieg stopniał dając mi ulotne wrażenie nadejścia pierwszych dni wiosny. W ciągu dwóch dni minęło pół roku.

sobota, 27 października 2012

Idź.

Ciężko bez pisania, kiedy w głowie wciąż rodzą się myśli, przeznaczone do zapisania. Chwila ciszy. Pauza. Ale rzeczywistość trwa. I trzeba żyć teraz. Nie przeszłością, przepraszając. Nie przyszłością, prosząc. Ale teraz, dziękując. I nie ujmuje to wielkiemu znaczeniu słów: przepraszam i proszę, w moim i naszym życiu. 
Kraków jest inny. Każdego dnia, każdego roku, od kiedy użyczył mi swego kawałka świata, po dziś. W tym roku wyjątkowo. Choć jeśli spojrzę wstecz, nie ma dwóch podobnych dni. 
Zdarzyła mi się ostatnio sytuacja wyjątkowa. Jechałam pewnego wieczoru tramwajem, wracając z dworca do mieszkania. Tramwaj dość duży, zapełniony był ilością ludzi zajmującą niemalże wszystkie miejsca siedzące. Niektórzy być może stali. I nagle kiedy on sam stanął na światłach tramwajowych, które podziwiam za ich prostotę, silnik ucichł. I niesamowite było to, że w całym tym ludzkim skupisku nikt nie mówił ani słowa, nikt nie rozmawiał, nikt nie odbierał telefonu, ni do nikogo nie dzwonił. To była naprawdę zauważalna różnica. Jedyne dźwięki, jakie dawały znać o sobie niewyraźnie to ledwie słyszalne dźwięki melodii odsłuchiwanych samolubnie poprzez słuchawki, osobiście i indywidualnie. I zastanowiłam się wtedy chwilę. O czym to świadczy. Czy to normalne zmęczenie ludzkie, nazbierane w jednym miejscu, po pracowitym dniu. Czy może zamknięcie w sobie, łącznie z zagłuszeniem świata, spowodowało tę samotność. Samotność wśród tłumów. 

niedziela, 12 sierpnia 2012

Dużo się zmieniło

Nie mogę już tu pisać.
Nie chcę tego.
W przypływie czasu i kiedy moja, i tak trawiąca mnie, tęsknota za pisaniem natchnie mnie do założenia innego miejsca, służącego ku temu - zrobię to.
Za chwilkę.
Czasu nagle zrobiło się tak wiele.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Jeśli nie zrobię tego dziś, jutro mogę nie mieć czasu...

Skończyła się sesja. Szczęście zalało mnie, a wraz z nim nadszedł katar, ból głowy i złe samopoczucie. Stres odbił się na mojej odporności, zabierając radość z pierwszych wolnych od nauki dni. Nie ważne. Przede mną całe wakacje. Wróciłam do domu. Stalowa Wola wydaje mi się teraz wymarzonym miejscem, w którym mogę odetchnąć. Mogę zacząć czytać książki, pisać, spędzać czas z rodzeństwem, rodzicami, zapomnieć o ciągłym pośpiechu. Sesja skończyła się i mimo, że mało sypiałam, piłam ogromne ilości kawy i jadłam nie zważając na to co jem, jestem bardzo wdzięczna za jej owoce. Nadszedł czas odpoczynku. Pożegnałam się z dziewczynami, na te kilka tygodniu, po których spotkamy się w jakże wyjątkowych okolicznościach. Wracając z Krakowa, chciałam zrobić coś dobrego, za co zostałam zdecydowanie ukarana, a następnie pocieszona odwiezieniem do domu i czekoladą z orzechami przez niezwykle miłego pana w białej koszulce, co natomiast utwierdziło mnie w przekonaniu, że jak najbardziej mogę być dobrym człowiekiem, postępującym uczciwie. Wróciłam. Pojechałyśmy z D. do cioci. Namiastka raju na ziemi. Zbierałyśmy poziomki, i jadłyśmy deser. Podlewałyśmy trawę, na co znów mój organizm odpowiedział wielkim sprzeciwem w postaci uczulenia na jakiekolwiek przejaw natury. Wieczorem podziękowałyśmy za wszytko na Mszy Świętej, po której do ciemnej nocy uczestniczyłyśmy w ognisku. Wakacje zaczęły się.

wtorek, 19 czerwca 2012

Słońce na niebie nie ułatwia nam. Gorąco, a my zanurzone w książkach toczymy nierówną walkę z teorią naszej pracy. Już część za nami, kolejna przed nami. Odliczam dni do końca. Do początku nie mogę się doczekać. T. wraca.

sobota, 16 czerwca 2012

Wstrzymuję oddech. Mam wrażenie jakbym każdego dnia i w każdej chwili nabierała do płuc coraz większą ilość powietrza, nie wypuszczając jej nigdy. Czekam tylko aż wybuchnę.
Sesja trwa.

sobota, 2 czerwca 2012

This is England

Będę o tym pisała dniami i nocami.
Będę o tym śniła i opowiadała wnukom.
Historia pewnej miłości.

środa, 23 maja 2012

Znajdę czas.

Ponieważ zawsze uważałam słowa zapisane za istotną wartość, chcę znajdować czas na zapisywanie moich myśli. Jedynie czego żałuję to tego, iż wciąż nie posiadam notesu, w którym mogłabym zbierać myśli nachodzące mnie w sytuacjach bardziej dotykających życia niż siedzenie przy komputerze, w oderwaniu od niego. Pamiętam, że w dzieciństwie dostałam od mamy zeszyt, na którego okładce zapisano kołaczącą dotąd w mej głowie myśl:

"Piękno tkwi w Twoich myślach, które zapisane na kartce stają się Twoim czynem."

Czas. Miałam ostatnio zajęty. Wstawałam wcześnie, chodziłam spać nad ranem. Ponieważ był to tydzień przeznaczony dla studentów - juwenalia - utożsamiałam się z nimi chodząc na koncerty i spędzając miło czas. Jeden z moich wykładowców ostatnio mówiąc nam o pochodzeniu tego święta stwierdził, iż dawniej było to święto głupców. Być może. Ku mojemu szczęściu mogłam również w tym pięknym czasie pracować z uśmiechem ratując domowy budżet. Często zastanawiam się nad poważną etatową pracą, jednak mój priorytet ostatnich lat każe mi studiować. Dorywczy zarobek wobec tego, okazuje się wybawieniem ze zmartwień i kłopotów. Pracowałam rozdając ulotki, stojąc na skrzyżowaniach ulic, w tłumie ludzi, przechadzając się rynkiem. Przyjemna praca wiążąca się z uśmiechem na twarzy i milionami "proszę" i "dziękuję". Najprzyjemniej pracować mi było na rynku, stanowiącym dla mnie niezwykle urocze miejsce. Ostatnio dotknęło mnie tam właśnie uczucie udomowienia. Stojąc na placu Wszystkich Świętych, pewnego ciepłego wieczoru, poczułam się jak u siebie. Na rogu ulic przy tym właśnie placu znajduje się wyjątkowa kawiarnia. Z. pokazała mi ją jakiś czas temu i od tamtego czasu bywam w niej bardzo często. Koszt kawy białej na wynos czy na miejscu to 3,5zł, a do tego dookoła znajdują się dziesiątki wyjątkowych pralinek i czekoladek. Na rynku tłumy. Zrobiło się ciepło, wiec i ludzie miejscowi i z za granicy wyszli na ulice. Nie przepadam za tłumami, woląc ciszę. Jednak w takich momentach, gdy miasto spodziewa się wielkiej rzeszy ludzi, pewni sprzedawcy rozkładają na rynku drewniane budki z różnościami. Ja chodzę wśród tych budek jak zaczarowana oglądając te cuda ludzkich rąk. Moją kuchnię zdominowały jadłodajnie studenckie. Tu również mam już taką, która daje miłe pozory domu. Nie mojego, bo tego nie da się, ale takiej ogólnie rozumianej domowej atmosfery. Trzeba wejść w Bracką i odbić w pierwszą uliczkę w prawo. Ceny niskie, bardzo, jedzenie pyszne, a zupa pomidorowa najlepsza. Przyszedł czas letni, choć kalendarz nie ogłosił jeszcze tego oficjalnie. Na ul. Sławkowskiej stałam już dwukrotnie w kolejce po lody, prawdziwe włoskie, ale takie w rozumieniu włoskim nie naszym, nakładane szpachelką. Tak to wygląda w rozumieniu moim. Zabrałam w te wyjątkowe miejsca M., która była mym gościem tydzień temu. Kupiłam sobie pocztówkę z obrazem Wyspiańskiego Macierzyństwo. W ostatnim czasie miałam też zaszczyt żegnać wielką osobę, mówiącą pięknie, pewnego dominikanina. Tego samego dnia od rana natomiast, siedziałam i szyłam spódnice. Na korowód studentów ulicami miasta, na który armią położnych wybrałyśmy się, przebrane za zespół śpiewający piosenkę na tegoroczne słynne Euro. Wobec tego jednego dnia powstał pomysł, następnego sklep z używanymi rzeczami za grosze dostarczył nam niezbędnych materiałów, kolejnego od rana szyłyśmy stroje, po to by w piątek od świtu je prasować. O 10:00 pojawiłyśmy się w tłumie przebranych różnorodnie studentów z ową wspomnianą pieśnią na ustach. Czerwonych ustach. Miłe było wielkie patriotyczne poruszenie jakie wywoływałyśmy w niemalże każdej spotkanej osobie. Piątek był czasem kulturalnym. Noc muzeów spędziłam razem z J. w Teatrze Starym, słuchając opowieści, wchodząc na scenę i kłaniając się przed niewidzialną publicznością. Dlaczego tak ukochałam teatr? Po tygodniowym świętowaniu moje siły zostały wyczerpane i z przyjemnością odsypiałam zmęczenie udając, ignorując dzwoniący budzik. Niedziela dostarczyła mi spokoju. W poniedziałek natomiast wróciłam do wydarzeń dnia codziennego przypominając na nowo, co jest w studiowaniu tak ważne. Ponieważ następnego dnia czekało mnie zaliczenie zabrałam się zaraz do czytania zadanej mi książki Stanisława Lema Szpital przemienienia. Piękna polska proza ujęła me serce, kontrastując mocno z tanimi tłumaczonymi kryminałami. Zaliczeniem zakończyłam zajęcia na uczelni, chwilę później zaczynając je w szpitalu. Mimo to, czwarty rok odwodzi mnie usilnie od poczucia bycia położną. Sama muszę o to walczyć. Kupować książki, jeździć na konferencje. Robię to z przyjemnością, pchana siłą odpowiedzialności za siebie, kobietę, dziecko i całą ich rodzinę. Wsłuchuję się w zawiłości położnictwa mając miliony przemyśleń. Dziś przyjedzie do mnie brat. Czekam na niego.






wtorek, 22 maja 2012

Nie znajdę czasu.

Piosenka, która urzeka mnie ostatnio.
http://evell24.wrzuta.pl/audio/3ZWw63neSBG/kayah_-_wiosna_przyjdzie_i_tak

Kim jest święta Rita? Dowiedziałam się oglądając jej życiorys, dziś doświadczyłam jej trzymając różę w ręku.

Dzień mija za dniem. Mijając niepostrzeżenie. O tygodniu wypełnionym juwenaliami nie wspomnę. Codziennie, dnia każdego ... napiszę w przypływie sił.
Dodam nawet zdjęcie.
Dziś idę spać.
Szpital przemienienia Stanisława Lema - zajął mi całą wczorajszą noc, teraz jestem niewyspana.

środa, 16 maja 2012

Tak się złożyło, że wracam w środku nocy do mieszkania. Sama. Tak się złożyło. Czasem. Moje osiedle całe zalane deszczem. Najwidoczniej płakało z tęsknoty. Idę, tym razem nie pocieszając nikogo, żadnego z tych najmniejszych. Nie odprowadzam nikogo do domu. Szłam spokojnie. Ostatnio codziennie tak się zdarza. Trwa tydzień juwenaliowy. Studenci pod wpływem alkoholu i dobrych nastrojów zalewają miasto swym wszechobecnym głosem. W nocnych autobusach brakuje miejsc. Gdyby nie pewien ciemnoskóry mężczyzna pewnie siedziałabym teraz na przystanku, w środku tego miasta i towarzystwie zapitych na sen i czekała, marznąc, na kolejny nocy autobus. W autobusach jak zwykle miliony twarzy, miliony słów, miliony żyć, miliony wyobrażeń. I ja. Jedna. Ten wyjątkowy tydzień sprawia, iż plany plany, które w ostatnim czasie szczelnie wypełniają mi życie, teraz wręcz stoją w kolejce. Dziś rano uszyłam pięć spódnic, na korowód, który odbędzie się w piątek. Później praca, i moje wielkie zaangażowanie. Miasteczko, plaża, zabrakło stroju. Rozebrałam się przez M., z którym chodzę na basen. Wystarczy. Czepek. Stanowczo wystarczy. Z. wspólny z nią obiad, oscypek z żurawiną na rynku, i kawa w naszej kawiarni odkrytej, gdzieś za rogiem. Zaraz przy moim ulubionym kiosku. I znów do pracy, ja pełna zaangażowania. Palce zamarzły mi na śmierć od wydzielania. Następnie koncert z A. i Czesław nam śpiewał Miłosza. 
Piszę w środku nocy, dopóki jeszcze mam głos, który jutro rano z pewnością będzie stracony. 

wtorek, 8 maja 2012

Siedzę tak sobie i uczę się do zaliczenia. Na moim łóżku, z braku biurka. Trochę zmęczoną, trochę śpiąca. Stęskniona z pewnością. Myślę o tym, że dobrze by było mieć Cię przy sobie. Siedzieć tak teraz, każde nad swoimi książkami, ze studenckimi problemami w głowach. Planować jutrzejszy spacer, dać buzi i wrócić do książek, czytanych przy zapalonej lampce. A tak, samotność wyziera z każdego konta. Pustka i smutek pojedyńczości. Brakuje mi Ciebie od czterech lat.

poniedziałek, 7 maja 2012

Powrót do miasta królów

Tydzień minął mi niezauważenie. Na jego początku Tychy, i przepiękna wizyta u kuzynki. Długi uciążliwy powrót do domu. Matura, która na wspomnienie mojej własnej przyprawiła mnie o szybkie bicie serca. I tak siedziałyśmy z Dorotką, rano zamknięte w domu z powodu uciążliwych upałów, wieczorami podziwiając na balkonie piękno burzy. Spędziłam trochę czasu z Hanią, na czym ogromnie mi zależało, i szkoda, że musiałam w pewnych momentach odmawiać jej tego czasu. Żałuję tego siostrzyczko i cierpię zawsze, gdy muszę wybierać. Jej poczucie humoru i inteligencja jest dla mnie ukojeniem. Z Jackiem popracowaliśmy trochę nad naszą działką, zdobywając ją krwią i blizną. Jeszcze wiele przed nami, ale jestem dumna z tego co już udało się osiągnąć. Nie mamy o tym profesjonalnego, lub choćby doświadczalnego pojęcia, mam jednak nadzieję, że dojdziemy ostatecznie do założonego celu. Wierzę w to. Sprawy krakowskie odłożyłam chwilowo na bok, oddając się całkiem tym pozostałym. Teraz przyszedł czas powrotu i do Krakowa i do tego co tu. Cieszę się. Doceniam każdy ten dzień.

piątek, 4 maja 2012

Zbyt mało czasu

Koniecznie muszę stworzyć coś w rodzaju mapy zdarzeń i czynności jakie mam wykonać w najbliższym czasie. Aby nie zapomnieć, aby się nie poddać, aby głupio nie tłumaczyć, że nie ma czasu i sił i w ogóle nic nie jest możliwe. Bo jest. Cały świat został nam dany po to właśnie by było możliwe,by piąć się do nieba. Życie moje podzielone. D. pisze maturę, a ja trzymam w sobie chyba wszystkie nerwy świata z tego powodu. Czytam z nią, nie śpię, chodzę na Mszę Świętą, robię herbatę, czekam pod szkołą, i jeśli by się dało zabrałabym część tego, co ona teraz, na siebie. Rzecz w tym, że chyba tylko ja uważam, że to tak ciężkie. Ona sobie z tym dzielnie radzi.
Tydzień minął mi niezauważenie.

niedziela, 29 kwietnia 2012

Śląsk

Nie bywam tam zbyt często. Być może dopiero trzeci raz w życiu. Poznałam kolejne miasto - Tychy. Odwiedziłam kuzynkę.

- Czy ta ciocia już kiedyś u nas była?
- Nie, jeszcze nigdy.
- To czy Ty ją w ogóle kochasz?
- Tak.
- To Ty ją kochasz, dlatego, że to Twoja kuzynka. 

czwartek, 26 kwietnia 2012

Wisła

Muszę ochłonąć. Jestem zła. W stanie złości. Muszę ochłonąć, aby nie pałać tak jawnie moimi uczuciami. Zakładam słuchawki na uszy. Odcinam się. Odwracam wzrok. Głęboko oddycham. Nie patrzę w oczy. Odwracam się plecami. Zatapiam w pisaniu.
Byłam dziś znów nad Wisłą. Kolejny wspaniały dzień. Od rana na nogach, na obcasach. Teraz nogi moje pragną odpoczynku. Przyszłam po Z. do pracy. Wciąż uważam, że to miłe i potrzebne. Szłyśmy przez rynek. Zjadłyśmy prawdziwe lody włoskie, które pamiętam jeszcze z czasów drugiej liceum. Nic nie dorówna lodom włoskim nakładanym szpatułką. Później kawa, w naszej kawiarni. I Wisła. Trawa nad Wisłą i rozmowy.

Wisła

Wczoraj spełniłam jedno ze swoich marzeń. Siedziałam na trawie nad Wisłą i wpatrywałam się niebo oświetlone słońcem bardziej już zachodnim. Przyszłam po Z. do pracy. Nie wiem od kiedy, ale wydaje mi się, że przychodzenie po kogoś jest miłe i potrzebne. Spacerowałyśmy uliczkami rynku. Kupiłyśmy kawę o pięknym smaku i kroki swe skierowałyśmy w miejsce, z którego dawniej panowali nasi królowie. Usiadłyśmy na trawie pod murami Wawelu, Wisła ścieliła się u naszych stóp.

sobota, 21 kwietnia 2012

Brakuje mi biurka. Uwielbiam moje zasłonki w zieloną kratę, od mamy. Uwielbiam białe ściany i okno na świat, widok nieba w oknie, drewniane łóżko i Anioła, który strzeże mnie od czterech lat, dwa kwiaty doniczkowe. Brakuje mi jednak biurka i fotela przy nim. Nawet widzę, gdzieś tam w mojej wyobraźni, materiał jakim był by obity. Ale nie teraz. Teraz jest czas studiów i podporządkowania. Łóżko to coś co powinno mi wystarczyć. Poduszka pod głową. Lustra w drzwiach szafy. Nic więcej. Będziesz bardziej dorosła, bo przecież dorosła już jestem, będziesz mogła wyobrazić sobie i sprawić by było. Jeśli w to wierzysz. Jeśli nie, do końca życia pozostaje Ci być smutną. Słuchać muzyki klasycznej i pić czerwone wino z kieliszków na wysokich nóżkach. Będziesz wtedy przy mnie, prawda? Uwielbiam tę chwilę pomiędzy dniem a nocą, uroczo zwaną wieczorem. Ale dokładnie jeden, ciężko uchwytny moment w tej chwili uwielbiam tak naprawdę. Kiedy dzień chyli się ku zachodowi, a latarnik, nie zdąży jeszcze zapalić latarni. Wczoraj natrafiłam na ten moment wychodząc z domu. To tam się odnajduję. W pełni sobą i ze sobą. I wydarzyło się wczoraj coś niespodziewanego. Może niesamowitego. Wracając po północy z bankietu, formę tę upodobałam sobie już wczoraj, spotkałam dziewczynę. Jechałyśmy nocnym autobusem. Pośród wszystkich, licznych głosów jakie można usłyszeć od mniej lub bardziej upojonych alkoholem ludzi, słyszałam płacz. Chwilę przysłuchiwałam się pociąganiu nosem i smutnym westchnieniom. Wyobraziłam sobie świat jako chaotyczną rozgłośnię, w której muszę wsłuchując się uważnie by wyłapać to co tak naprawdę ważne. Usłyszałam cichy płacz. Wysiadłyśmy na tym samym przystanku. Szłyśmy w tę samą stronę. Zakręcałyśmy w te same uliczki. W pewnym momencie ona zatrzymała się, skryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Wróciłam się. Do niej. Cały dzień wczorajszy był dla mnie emocjonujący. Od rana ściskające gardło zdenerwowanie przed wygłoszeniem mojej pracy licencjackiej. Wygłoszenie pracy. Ja, która dziękuję uprzejmie za działalność naukową na rzecz pracy z kobietami. Starałam się wygłosić ją tak, jak najlepiej potrafiłam. Wieczorem bankiet, rozdanie nagród w festiwalu filmowym. Filmy, które osobiście chciałabym wyróżnić to "Pod jednym niebem", za to jak bardzo się w nim odnalazłam. Drugi natomiast za sprzeczne emocje jakie we mnie wzbudził, bezsprzecznie ujmując nosi tytuł "Telefon". 
Teraz kiedy opadł ze mnie stres związany z założonym sobie celem, wracam do kolejnych wyzwań, chwilowo odłożonych na bok. Teraz kiedy to co wyzwalało we mnie ten stres, minęło wydaje mi się, że mogę o wiele więcej. Zdążę przeczytać stojące na półce książki, poznać kulturę Żydów, zrobić zakupy, pomóc siostrze, nauczyć się do zaliczenia, odpocząć, wyspać. Im więcej mam do zrobienia tym więcej znajduję na to czasu. Gdzie jest jednak granica, która odgrodziłaby mnie od szaleństwa, w dążeniach i ambicjach? Gdzie jest koniec czasu zamkniętego przecież szczelnie w 24 godzinach? I kiedy mój Boże skończy się wieczne poczucie niespełnienia, pragnienia jeszcze więcej. Czyżby na tym życie polegało? Czasem słyszę, że to domena młodości. Być może. Inspiracje. Wyzwania. Odróżnianie dobra od zła. Sztuka. Wartościowanie. Wciąż czuję się rozdarta przez życie pomiędzy. W podróży ciągłej między tym co kocham.
D. ofiarowała mi dziś dużo czasu, choć nigdy nie sądziłam, że będąc tak daleko do siebie można się darzyć czymś takim jak czas. Budząc mnie jednak o 6:00 nad ranem sprawiła, że to co miałam rozpocząć dawno jest skończone. Za oknem ulewa. Prawdziwa burza. Grzmi. 

czwartek, 19 kwietnia 2012

wtorek, 17 kwietnia 2012

Może coś więcej niż tylko jedno zdanie. Jeśli teraz nie zapiszę tego co teraz, to umknie mi to niepostrzeżenie w niepamięć. I oto siedzę od rana na nowo czytając moją pracę licencjacką. Nie jest to w żadnym wypadku forma wspomnień. Ważny temat, który muszę dogłębnie, szeroko znać. Który ma tworzyć mój światopogląd, jakże zawężony. W celu poszerzenia mej wciąż kulejącej wiedzy o świecie od dwóch dni oglądam "Kobietę na krańcu świata" i staram się czytać choć jeden artykuł z "Wysokich obcasów". Twórczość kobieca. Nie wiem w jak dużym stopniu osiągnę zamierzony efekt, ale "cel bez planu, pozostaje tylko marzeniem." Czego doświadczam miliony razy postanawiając, że od jutra ćwiczę, lub inne. A tu naprawdę ćwiczę do wczoraj. Wedle postanowienia. Wedel, odpada.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Stukanie obcasów dyryguje memu sercu. Inaczej już dawno by się poddało.
Coś się dzieje. Po prostu opadłam. Z sił. Z zapału. Mogę siedzieć, ledwie oddychać i nie ruszać się. Tyle. Przecież i tak nic więcej nie ma. A jak jest to ogromnie stresuje. Czytam to i to brzmi jak depresja. Minie.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Ważne.

Wychowanie dzieci jest ogromnie ważnym zagadnieniem. Ostatnio przeczytany artykuł w wysokich obcasach, pobudził mnie do myślenia i rozważania tej kwestii. Stoję u jej początku.

sobota, 31 marca 2012

Zofia Nałkowska i jej mężczyźni. Kto ją zniewalał?

"Człowiek najbliższy - gdy chwytałam się brzegu tonąc - grubymi butami deptał mi po palcach". Zdradzał ją.


"Myślę, że tylko kochając, widzimy człowieka takim, jakim jest naprawdę, w pięknie jego najwyższych możliwości. Że zaślepienie jest najlepszym widzeniem".



Przeczytałam artykuł o kobiecie. Wielkiej pisarce. I odniosłam smutne wrażenie. Jak potęga intelektu może wywieść w miejsca, gdzie odnalezienie szczęścia wydaje się być niemożliwe. Jak inteligencja i przenikliwość świata, życia, ludzi może kształtować wymagania, które przecież wciąż rosną i dają uczucie ciągłego niedosytu. A ten znów, mam wrażenie, może człowieka zgubić podczas ciągłego poszukiwania i wiecznego niezaspokojenia. 

czwartek, 29 marca 2012

Stworzenie

Doświadczyłam pięknej rzeczy. Wyjechałam poza Kraków. W miejsce tak mało zmienione przez ludzi. W miejsce, któremu my ludzie nie zdążyliśmy jeszcze odebrać każdego kawałka natury, przykrywając ją ulicami, chodnikami, parkingami, budynkami. Byłam w górach. Wspięłam się na jedną z nich. U mych stóp, w dole leżała wioska, pokornie zajmująca małą przestrzeń. Dookoła mnie znajdowały się zdumiewające krajobrazy. Kiedy tak patrzyłam na pagórki i góry malowane lekką ręką Boga, która nie miała ani chwili wahania przy ich stworzeniu, naszła mnie pewna myśl. W Boga nie da się nie wierzyć. Ujrzałam jak piękne są jego dzieła, jak napawają zachwytem, dając szczęście z samego faktu istnienia. Jak precyzyjne i idealne. Wyobraziłam sobie jak Jego ręka, po lekkim namyśle, każe stać się tym ogromnym górom, zielonym lasom, łąkom. Zachwycona stworzeniem spojrzałam w dół. U stóp tych cudów natury zobaczyłam domy, wybudowane przez ludzi. Zdobycze ludzkości, dorobek życia, ba pokoleń. Zobaczyłam i śmieszne wydały mi się zmagania ludzkie w dorównaniu Bogu. Osobiste wieże babel. Śmieszne wydały mi się wkopane na dwa może trzy metry fundamenty. Tak mało stabilne wobec mocy jaką kryły w sobie góry, spokojnie stojące nad nimi. Nie ubiegające się o szacunek, czy podziw, ale służące pokornie jako pastwiska dla owiec. 

środa, 28 marca 2012

Pilne.

Potrzebuję pilnie biurka, fotela, lampki, pojemnika na długopisy, notatnika i regału na książki.

czwartek, 22 marca 2012

"Ponieważ byłem jedynym chłopcem w rodzinie, a sam mam trzech synów, wiem jedno na temat chłopców: wszyscy rodzimy się z pustką w piersiach wielkości taty. Nasi ojcowie albo ją wypełniają, albo w miarę dorastania czujemy tę pustkę coraz bardziej i próbujemy ją czymś zaleczyć."

Mój zwyczaj czytania kilku książek w jednym czasie pozwolił mi na przeczytanie - W pogoni za świetlikami Charles Martin. Jest to książka opowiadająca o sile więzi łączącej mężczyzn, gdy jeden wychowuje drugiego. O potrzebie syna dotyczącej posiadania ojca, oraz o wielkim szczęściu i spełnieniu jakie daje mężczyźnie posiadanie syna.

środa, 21 marca 2012

Książka zadana.

Kolejną zadaną książką jaką udało mi się przeczytać, a zdobycie ich jest nie koniecznie proste, jest Piąte dziecko Lessing Doris. Jest to jedna z najbardziej wyjątkowych książek jakie dotąd przeczytałam. W życiu.  Słowo wyjątkowy nie jest tu zabarwione pozytywnie ani negatywnie. Wciąż zastanawiam się dlaczego, a odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. Cały tekst, choć opisuje kilkanaście obfitych w wydarzenia lat pewnej rodziny, wydaję się być jednocześnie powściągliwy. Konkretny przebieg wydarzeń, konkretna kolej rzeczy, konkretne problemy. Niecodzienne wręcz wyjątkowe, w specyficznym tego słowa znaczeniu, ale konkretne w opisie. Pory roku mijają jedna za drugą na przebiegu jednej strony. Ciąża trwająca dziewięć miesięcy skraca się do kilku wyrazów i nim się obejrzymy kobieta jest już w kolejnej. Książka ta poruszyła pewne nieuświadomione przeze mnie sprawy, które od dawna domagały się zajęcia mych myśli. Tematyka  dotyczy życia kobiety, jej przemyśleń, uczuć, roli i całej egzystencji, co oznacza, że mnie dotyka podwójnie. Jako kobiety i jako położnej czyli tej, która przy kobiecie jest. Byłabym ignorantką pisząc, iż opowiada ona tylko o kobiecie bo tak nie jest. Ten aspekt jednak szczególnie mnie poruszył. Popchnął me myśli na głębokie wody. Całość tekstu pokazuje szeroko rozumiane życie rodzinne. 
Nie chciałabym nigdy nikomu polecać tej książki opisując słowami dobra, ciekawa, zaskakująca, interesująca, poruszająca. Mogłyby one w pełni ją odzwierciedlać i równie bardzo rozczarować. Poleciłabym ją. Krótko. 
Zawsze pisząc o książkach zmagam się z tendencją do ujawniania jej treści. Staram się wyrazić emocje, nie zaś tekst, który każdy kto zechce, sam powinien odczytać i zinterpretować. Jeśli jednak zboczę z wyznaczonej sobie ścieżki, zrobię to niespecjalnie. 

poniedziałek, 19 marca 2012

Myślę, że trochę zaniedbałam me postanowienie. Nie w samym wypełnianiu, ale zliczaniu. To chyba dobrze świadczy o całym przedsięwzięciu.
12 h

Ziemia obiecana.

Wciąż szukam piękna. Oglądam krajobrazy, wzdychając nad każdym kolejnym, z coraz to większym zachwytem. Marzę o wyjazdach i zwiedzaniu całego świata. Neguje granice. Wszystko jest stworzone dla nas. Planuję miejsca, do których chcę dotrzeć, dotknąć, doświadczyć. 
Nie doceniając tego co mam w zasięgu ręki. 
Dzięki zaproszeniu Z. znów odkryłam Kraków. Mieszkam tu od czterech lat. Często śmiem twierdzić, że rozłożystość mej uczelni zaprowadziła mnie w najdalsze zakamarki tego miasta. Mylę się. 
Pomnik mijany każdego dnia, mimo iż zwracał mą uwagę ku sobie niejednokrotnie, omijany był dość obojętnie. Na wzgórzu, pęknięte serce. Nic poza tym. Nie potrafiłabym powiedzieć co upamiętnia. Nie potrafiłabym powiedzieć co kryje w sobie to wzgórze. Z. wraz z dwójką niesamowitych ludzi zabrała mnie w miejsca, które na swój sposób zachwyciły mnie najbardziej z wszystkich dotąd widzianych miejsc w Krakowie. Pisze dotąd, bo biorąc pod uwagę mą, jak widać słabą, spostrzegawczość jeśli chodzi o najbliższe otoczenie, jeszcze niejednokrotnie mogę się zdziwić. Urok i piękno tego miejsca to tylko jedna strona całej opowieści jaką w sobie kryje. Powiedziałabym, że wręcz ostatnia kartka, a przed nią cała długa historia, która doprowadziła do wczoraj, do dnia 18. 03. 2012. Uwierzcie, historia ta ma kilkadziesiąt lat.  Zaledwie dowiedziałam się jaki tytuł został jej nadany, a już chcę dokładnie poznać każdy najmniejszy wyraz opisujący tę historię. 
Nadużyłam wyraz historia. I słusznie. 
Podczas tej jakże odkrywczej wyprawy, w nieodpowiednich butach, zdobyłam kopiec Kraka. 

piątek, 16 marca 2012

Spałam dziś do 12:56 dlatego nie mogę teraz zasnąć. Uniemożliwiło mi to także, zakosztowanie piękna wiosny, która właśnie wyprasza zimę na dobre oraz zjedzenie obiadu. Po południu, które nadeszło niespodziewanie szybko - wprawdzie wstając o 12:56 mogłam się tego spodziewać - wyszłam z mieszkania. Niebo było niebieskie, wiatr ciepły. Pojechałam tramwajem. Wysiadłam pod Teatrem Bagatela. Wraz z J. wybrałyśmy się na wykład do Auditorium Maximum. Wykład w ramach tygodnia mózgu, nosił tytuł: Neurobiologia behawioru seksualnego. Niebieskie krzesła zajęte co do jednego. Frekwencja podobno największa w dziejach tego wydarzenia. Wykład owocny, w pewien sposób wpleciony w mój zawód i medyczne wykształcenie jak najbardziej. Stamtąd przez rynek na ul. Dominikańską. Wysłuchałyśmy mądrych słów, by z przemyśleniami wyjść w noc. Wczoraj również wysiadłam na Placu Wszystkich Świętych by uczestniczyć w niezwykłym spotkaniu. Z kobietą ocaloną z piekła. Piękną młodą Polką opowiadającą o swoim życiu. Opowieść ta jakiś czas temu została przelana na papier i zatytułowana określeniem, którego użyłam. Książka stoi na mojej półce, w kolejce za zadanymi. Myślę, że to wszystko ma znaczenie. 
Odnalazłam chwilę odpoczynku w ciszy. 

Książka zadana.

Oskar i pani Róża Eric- Emmanuel Schmitt
Książkę tę dostałam już kilka lat temu. Przeczytałam ją wówczas. Wróciłam do niej w tym tygodniu, czytając po raz kolejny. Opowiada ona o ostatnich dniach życia pewnego chłopca, który z pomocą pani Róży wypracowuje sobie pewien sposób interpretacji tych chwil. Jego życie ograniczone do oddziału szpitalnego odzwierciedla w rozważaniach dziesiątki lat życia każdego z nas. Książka ta zawarta została na niewielu stronach, które być może idealnie odzwierciedlają czas i kruchość stanowiące życie głównego bohater, pokazując jednocześnie, że każdy dzień ma wielkie znaczenie.

Kalejdoskop.

Kupiłam H. na urodziny. Najpiękniejsze jest to, że ona nie wie, że istnieje takie cudo.

środa, 14 marca 2012

Tydzień.

Wiele planów. Wypełniam nimi szczelnie czas. Stop. Muszę się na chwilę zatrzymać. Potrzebuję tego. Jeszcze jakiś czas temu nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, czym wypełniam życie, czym je kształtuję. Odkąd moja wspaniała uczelnia zaczęła obdarzać mnie darmowym prezentem, z logo Uniwersytetu, w formie kalendarza, wszytko się zmieniło. Być może to ja zapisując zaczęłam dostrzegać ogrom spraw i wydarzeń. Albo inaczej, to w pozapisywanym życiu zaczęłam znajdować miejsce na sprawy i wydarzenia. 
W każdym razie budzę się w chwili, w której ogrom wyrazów, podkreśleń, wykrzykników, serc, godzin i dat zapełnia tygodnie, które jeszcze się nie wydarzyły, na które jeszcze nie do końca dostałam pozwolenie. Tak bywa. I choć zwykle nieplanowane, spontaniczne kreowanie sobie czasu wydawało mi się być bardziej atrakcyjne, to jednak odkąd planuję wzbogacam me życie. I robię to nie tylko dla siebie, z mej samolubnej chęci pochłaniania życia pełnymi garściami. O nie. Głównym postanowieniem planowania, to oddać czas ludziom, którzy chcą ten czas przeznaczyć dla siebie. I to się spełnia. Ale nie wszytko naraz. Spokojnie. Kobieto. Nawiązując do poprzedniego postu, wszytko da się poukładać. W układankę mą, która piękną ma się stać wplatam więc spokój i odpoczynek. Chwilę przerwy, ciszy, samotności. By nie biec bezmyślnie do przodu, odznaczając tylko wyznaczone sobie cele. Jeszcze nie do końca jestem pewna jak uda mi się to zrealizować, co skreślić, który wykrzyknik zamienić na znak zapytania. To nie takie proste. By wciąż być szczęśliwą, by nie poprzestawać, by myśleć o innych, by wykorzystać siłę jaką daje młodość. By nie zagubić się w tym biegu. 

Lęk i piękno.

Słowa o kobiecie.

To wszytko da się poukładać. Wyzbywając się lęku, wydobywać piękno.

czwartek, 8 marca 2012

Doświadczona położna siedząca w rogu pokoju i robiąca na drutach.

Od dawna nosiłam się z zamiarem napisania o położnictwie. Udział w konferencji, której gościem był Michel Odent, francuski położnik będący dla mnie inspiracją, zmobilizował mnie do napisania tych kilku zdań. I choć wiele z tych myśli została już zapisana, to wciąż na świecie zbyt mało mówi się, a tym bardziej działa w sprawie oddania porodu kobietom. 

   Znaleźliśmy się na dnie przepaści. Poród, który jest z fizjologicznego punktu widzenia niezależny od woli, coraz bardziej chcemy zniewolić. Ochrona procesu niezależnego od woli jest zatem najważniejszym zadaniem położnych. Błędne przekonania odnośnie porodu wyrażają się w słowach: pomaganie, wspieranie, prowadzenie, zarządzanie, odbieranie. Słowa te podkreślają rolę wszystkich, z wyjątkiem głównych aktorów tego wydarzenia - matki i dziecka. Ochrona naturalnego procesu - oto kluczowe słowa. Wiedza z zakresu fizjologii niesie ze sobą optymistyczną wizję zwycięstwa fizjologii. Za poród odpowiadają archaiczne struktury mózgu. Mogą one jednak być tłumione poprzez pobudzanie nowej kory mózgowej. Ta z kolei struktura odpowiada za logiczne myślenie, rozumienie języków, obliczenia i tym podobne czynności. Podczas porodu działalność nowej kory mózgowej powinna być wygaszona by ustąpić miejsca archaicznym jego strukturom. Co pobudza nowa korę mózgową? Komunikacja za pomocą języka, mówienie racjonalne, wymagające myślenia, zadawanie pytań. Wobec tych faktów możemy łatwo wnioskować, że kobieta podczas porodu potrzebuje jedynie ciszy. A jeśli zupełną ciszę ciężko jest zapewnić to należy przynajmniej zminimalizować niepotrzebne bodźce. Kolejnym czynnikiem pobudzającym działanie nowej kory, a tym samym wyciszającym struktury archaiczne jest światło. Nie można wobec tego ignorować różnicy pomiędzy światłem ostrym a przygaszonym. W przyciemnionych warunkach organizm kobiety wytwarza hormon ciemności - melatoninę. Hormon ten redukuje działanie nowej kory na codzień ułatwiając zasypianie, natomiast w tym przypadku poród. Ostatni główny czynnik to obserwowanie. Kiedy czujemy się obserwowani, czując pewne zagrożenie, sami zaczynami siebie obserwować. Tak samo jest podczas porodu. Czynniki dające wrażenie lub wprost obserwujące kobietę rodzącą pobudzają działanie nowej kory mózgowej. Stad właśnie bierze się ogromna różnica pomiędzy położną "przed rodzącą" a położną "w rogu sali". Również aparatura specjalistyczna czy nawet aparat lub kamera, mające upamięnic piękne chwile, wpływają na poczucie obserwowania. Wobec powyżej opisanych zależności podstawową potrzebą kobiety rodzącej jest poczucie bezpieczeństwa. Poczucie bezpieczeństwa bez poczucia bycia obserwowanym. Tu rola położnej, której zadaniem jest zapewnić kobiecie najlepsze warunki do urodzenia przez nią dziecka. Z podkreśleniem czterech ostatnich słów. W powyższych rozważaniach nie wspomniałam o tak ważnym działaniu hormonów regulujących przebieg porodu. Jest to jednak tak rozległy temat, iż wymaga odrębnego opisu. Należy pamiętać, że działanie hormonów, a w szczególności koktajlu hormonów miłości jest kluczowe podczas porodu. Wiedzę potrzebną do zrozumienia tych procesów nie jest trudno zdobyć, trudno natomiast jest ją przyswoić.

Doświadczona położna siedząca w rogu pokoju i robiąca na drutach.

Zdanie to kryje w sobie tajemnicę sztuki położnictwa. Opisuje rolę położnej w przebiegu porodu naturalnego. I z choć z pozoru wydawać się może nieadekwatne, to jednak po wysłuchaniu światowej sławy położnika, zyskało dla mnie na życiowym znaczeniu.

Powyższy tekst to fragment refleksji i notatek uczynionych na jednym z wykładów Konferencji organizowanej przez Fundację Rodzic po Ludzku, która odbyła się w Warszawie 07.03.2012 r.

poniedziałek, 5 marca 2012

Krakowskie życie w chwili obecnej. Zamiary.

Zdecydowanie muszę popracować nad organizacją czasu. Plany nie mieszczą się w 24 godzinnym systemie życia. Czasem znów jest ich tak wiele, że przytłaczają swym ogromem odbierając wiarę w to, że realizacja ma sens. Chcę się skupić na położnictwie. Na zawodzie mym wymarzonym, w który tak wiele z nas, uczących się każdego dnia, straciła już wiarę. Uczestniczyć w konferencjach medycznych, czytać artykuły, kupować książki. Dyskutować szukając rozwiązań. W między czasie chcę kochać i spędzać czas. Utrudniony, przed komputerem, z głosem w słuchawce. Chcę żyć z moim rodzeństwem i rodzicami. Dbać o to, żeby istnieć w Hani życiu. Chcę spotykać się z ludźmi. Wielkim skarbem tego świata. Spotykać, rozmawiać, pisać, być. Chłonąć kulturę. Czytać książki, czasopisma, chodzić do kina, teatru, na koncerty, wystawy. Dbać o życie i samą siebie modląc się, słuchając słów, czytając je. Chcę cieszyć się tym co mam w tej chwili, spacerować po rynku krakowskim, nad Wisłą, odwiedzić miejsca, które kryje w sobie to miasto.

Idąc w słoneczny piękny dzień przez rynek, patrząc na sukiennice, chciałam tę chwilę zachować na zawsze. Wydrukować na powiekach. Abym zawsze, gdy tego zapragnę, mogła zamknąć oczy i zobaczyć to, co w tamtej chwili sprawiło mi szczęście.

niedziela, 4 marca 2012

Siedzę zdezorganizowana. Słucham delikatnych dźwięków fortepianu w mym ulubionym męskim wydaniu. Muzyka klasyczna. 

Minione trzy dni spędziłam na kolejnym wyjeździe z Krakowa, ale nie poza Kraków. Wśród ludzi, przy świecach i cichej rozmowie dającej ukojenie. Od ludzi można tak wiele się nauczyć. Tam również M. grała na pianinie piękne dźwięki muzyki. 

Siedzę zdezorganizowana. Chcąc od życia wciąż czegoś więcej. Siły i czasu na wszystkie plany. To nie tak. 

Takie dni jak te minione nadają życiu sens, wskazują drogę. Na wschód. Do domu. 

W głowie wciąż snują mi się myśli dotyczące tego czego jeszcze nie zrobiłam i tego co chcę zrobić lub co powinnam. Brakuje mi siły i czasu. To nie tak. 

Spotkałam ludzi. Małżeństwo. Które w wieku 42 i 40 lat mówiło do mnie o 12 swoich dzieciach. Podziwiam ich. Usłyszałam, że aby dojść do takiego etapu w swoim życiu i żyć wciąż w szczęśliwym małżeństwie trzeba umieć przebaczać. I to właśnie przebaczenie traktować poważnie, jako istotny środek utrzymujący związki. Mężczyzna, ojciec 12 dzieci, trzymający za rękę swą żonę, matkę 12 dzieci, opowiadał o swym mylnym wyobrażeniu małżeństwa. O wspólnych zainteresowaniach, tych samych ulubionych potrawach, słuchaniu tej samej muzyki. Doświadczenie jednak nauczyło go, że nie to gwarantuje szczęście w związku dwojga ludzi. Nie ma ludzi idealnie do siebie dopasowanych. Różnice zaś często powodują konflikty, w rozwiązywaniu których przebaczenie gra kluczową rolę. Wymieniając liczne imiona swych córek i synów ukazywał nam historię swego życia, która zachwyciła i wzruszyła do reszty. 

Wciąż mam swe postanowienia. Cześć w realizacji. Inna znów czeka na swój czas. Który przyszedł wczoraj. Czy mało mam mobilizacji? Nie wiem. Czasu i siły wystarczająco. To, że wciąż narzekam na ich brak to tylko mój własny wymysł. W zły sposób je wykorzystuję. Mocne postanowienie poprawy. 
I bałagan niepoukładany. 

1h 30'
1h 30'

piątek, 2 marca 2012

Słyszę budzik. Budzę się. Słyszę jakieś głosy, ale wciąż znajduję się w tym magicznym miejscu między jawą a snem, w którym mam wrażenie, że mogę wybrać, które z nich jest rzeczywistością. Głosy stają się coraz bardziej wyraźne, zaczynam czuć intensywny zapach kawy. Nie wiem gdzie jestem. Oczy powoli zaczynają się przyzwyczajać do światła zalewającego pomieszczenie, w którym się znajduję. Wstaję. Koszula nocna, którą mam na sobie dziwi mnie krojem i kolorem. Czuję się wciąż zmęczona, mimo jednoczesnego nieodpartego wrażenia, że obudziłam się właśnie ze stu letniego snu. Powoli zaczynam sobie przypominać. Znajome ściany, układ pokoi...Nie ma tu jednak moich rzeczy. Brakuje biurka przy którym tworze projekty na studia, brakuje lampki oświetlającej bezsenne noce. Idę tam skąd dochodzi wciąż intensywny zapach kawy. Wchodzę do kuchni wciąż nie do końca zdając sobie sprawę z otaczających mnie rzeczy, światła, przestrzeni. Widzę tam mężczyznę w podeszłym wieku. Siadam przy stole, na krześle obok niego. Nie poznaję go. Nie wiem co robi w moim domu, dlaczego patrzy na mnie tak spokojnie. Przyglądam mu się dokładnie, niepewna swych wątpliwości. Gdy dostrzegam jego oczy rozpoznaję w nim mojego narzeczonego. Wszystko zaczyna wracać. Mamy oboje po 87 lat i jak się domyślam większość życia za sobą. Wczoraj byliśmy na spacerze... przedwczoraj... rok temu... sześćdziesiąt lat temu. Moje życie minęło. Uświadamiam to sobie, coraz dokładniej wspominając przeszłość, coraz bardziej szczegółowo rekonstruując ją w pamięci. Ogarnia mnie niezmierzone przerażenie. Nie potrafię zlokalizować czasu, który właśnie upłynął bezpowrotnie. I teraz słyszę dźwięk budzika. Coraz bardziej intensywny. Budzę się, znów znajdując się w miejscu między jawą a snem. Tym razem mój budzik nie daje za wygraną, budząc mnie naprawdę. 

poniedziałek, 27 lutego 2012

1h 30'

Mój kalendarz zdobyty krwią i blizną pęka w szwach od wyrazów zapisanych na jego kartkach. W życiu posegregowanym na dni znajduję więcej miejsca na wszystko co dookoła. To cenne. Jest czas na spotkania, na filmy, na modlitwę i na grę w gry planszowe, na kawę, spacer, gorącą czekoladę, na zajęcia na uczelni, na konferencje położnicze, na wyjazd do Warszawy, na spotkanie z wspaniałym człowiekiem, na posłuchanie mądrych słów. To cenne. Postanowienie odnośnie czterdziestu godzin spełnia się każdego dnia. Wybiła północ. Brakuje mi doskonałości w tym posegregowaniu na dni życia. 

niedziela, 26 lutego 2012

Wiatr

Gorzka czekolada w Wedlu. Kolejne spotkanie. 1h. I to jak przyjemne i w jak przyjemnym towarzystwie. 
Dziś minął mi piękny dzień. Pobudka bez budzika. Samoistna, z niepokojącego mnie snu uświadamiającego wielką miłość. Miły początek dnia oświetlony przez słońce i ożywiony przez wiosenne powietrze, które wkradło się do mieszkania przez uchylone okno. Twój głos. Chwila później zamieć śnieżna, a słońce wciąż na niebie. Niezwykły widok. Nie potrafiłam zostać w domu, w obliczu tej pogody. Spacer, w miejsca tak bliskie, a jednak dotąd mi nieznane. Wychodzę przed blok, wdycham wiosnę i wybieram, w którą stronę dziś. W stronę słońca. Pięknie. Nieznany mi Kraków w niespodziewanej odsłonie ukazał się zaraz za progiem. Sama na spacerze nie czułam się samotna. Nie jestem przecież samotna. Powrót. Ciepła herbata. Lampka. Wieczorne dziękczynienie za kolejny dzień. 
4h

Godziny doliczają się z niespodziewaną prędkością. Nie mogąc jednak zapomnieć o obowiązkach, dziś muszę pozostać w domu. Pomyśleć poważnie o pracy magisterskiej, bo tak poważne tematy zaczynają być w moim życiu aktualne. I tu, wraz z uświadomionym upływem czasu, nasuwa mi się wiele pytań egzystencjalnych. Staram się je oddalać, bez większego zastanowienia. Jedyne o czym myślę, to, żeby nasze osobne życia złączyć w jedno. Spacerować nad Wisłą. Wejść do pierwszej napotkanej kawiarni. Podziwiać architekturę starego miasta.

Tymczasem gra w Scrabble może być niezwykle interesująca.

piątek, 24 lutego 2012

Życie zaczyna się po 40h

http://www.40h.pl/

Postanowiłam dołączyć się do akcji. Zmobilizować wszystkie siły. Zrobić to, co zazwyczaj wydaje mi się niemożliwe.

1.

czwartek, 23 lutego 2012

Rachunek sumienia.

nie potrafię.
Znów zamieszkuję miasto, w którym niegdyś smok wawelski siał postrach wśród ludu i młodych pięknych dziewczyn.
A ja się nie boję.
Wisła wciąż płynie spokojnie. Mosty wciąż poprzerzucane przez nią na drugi brzeg.
Studia powitały mnie wielkim zaskoczeniem o 9:00 rano. I ciężką pracą długo po 21:00 wieczorem.
Wiele postanowień wiążę z faktem powrotu tu. Wiele z czasem oczekiwania.
Mają mnie zmienić. Na lepsze i świętsze.
Oby.
I są kwestie wciąż nierozwiązane, które spać mi nie dają.
Uwielbiam się przytulać. Tylko kiedy przytulasz mnie Ty.
Wyobraź sobie. My i głęboka woda.
Tęsknie.

poniedziałek, 20 lutego 2012

W poszukiwaniu książek natrafiłam na kolejną powieść K. R. Zafon'a pt. Marina. Nie słyszałam o niej wcześniej, nie słuchając zresztą uważnie. Mój stosunek do tej książki ukształtował się po pierwsze zanim po nią sięgnęłam, z samego uwielbienia do tego pisarza, do drugie zaś w momencie czytania wstępu. W nim bowiem Zafon, pisze o pewnym sentymencie jakim darzy to dzieło. Nie wynika on z powodu sprzedaży w niesamowitym nakładzie, ani z powalających opinii krytyków. Tak twierdzi autor, a ja wierze mu do końca, z opisanego w drugim zdaniu względu. Przeczytałam w zadziwiającym mnie tempie. Być może moje mocne postanowienie dotyczące czytania książek, sprawiło, że w końcu zaczynam czytać szybciej niż jedna Lalka przez wakacje. 

Powoli dobiega końca czas przeznaczony na życie w domu z rodziną. Przyjdzie mi za kilka dni, za dwa, pojechać do Krakowa i zadomowić się tam na nowo. Spojrzeć na swój pokój i być u siebie. Przebywać wielkie odległości tramwajami, spędzając w podróży zbyt długą ilość czasu. Znów przyjdzie mi uczestniczyć w wykładach i ćwiczeniach, być studentem. Znów życie zmieni się zupełnie. To dobrze. Myślę o takim życiu często. O kilku równoległych życiach, a może o jednym z poprzeplataną strukturą po prostu. Czas studiów jest dla mnie piękny. I choć miliony razy słyszałam, że tak jest i aby się tym cieszyć bo jak minie to już nie powróci, myślę, ze nie musiałam tego słyszeć. Wiem to i jestem tego świadoma każdego dnia, ucząc się pokory z którą będę musiała powitać ten koniec. Kiedy nadejdzie. Tymczasem drugi semestr za chwilę się zacznie. Mój plan zajęć, jeszcze ciepły od druku, wysuwa się z drukarki.

czwartek, 16 lutego 2012

Uświadomiłam sobie coś niezwykle ważnego. Wśród tłumów przemierzających pokoje naszego mieszkania dotknęła mnie samotność. W dzień taki jak dziś, w tłusty czwartek, który ugina się pod ciężarem ociekających lukrem pączków, zabrakło mi ich. Wieczorem, w kuchni, gdy prawie wszyscy domownicy świętowali dzisiejsze święto. Brakowało miejsca, a ja byłam samotna. W ciszy podejrzewam, że to ujmujące uczucie dotyczyło nie tylko mnie. Brakowało babci. Osoby zawsze obecnej będącej nieodzownym elementem mojego życia, mojego domu, ciepła kuchni, zapachu posiłków, poczucia zaopiekowania i troski. Zabrakło dziś na stole pączków, które ona by usmażyła. I choć widziałam ją wczoraj i zobaczę jutro, to dziś właśnie głęboko doświadczyłam samotności.

wtorek, 14 lutego 2012

Ofiara w środku zimy Mons Kallentoft

Tęskniłam za moją siostrą. Nie było jej w domu zaledwie jeden dzień, a ja już tak bardzo tęskniłam. Wyszłam po nią na dworzec. W drodze powrotnej do domu, dość krętej tym razem, wykrzywionej nadmiarem spraw do załatwienia, weszłyśmy do biblioteki. Pani, która tam pracuje, zamaszyście zmazała notkę napisaną ołówkiem na mojej karcie bibliotecznej, informującą o możliwości wypożyczania książek przez D. D. odetchnęła z ulgą. Zapytałam czy może polecić mi jakąś książkę. Bibliotekarka z uśmiechem spojrzała na regały uginające się pod ciężarem książek, nastepnie z nutką rozbawienia powiedziała: jakąś mogę. Byle nie miłosną. Może jakiś kryminał. Polski czy może być zagraniczny. Nie ma znaczenia. Krwawy czy nie? Jak pani uważa. O tą mogę polecić. Jest ciekawie napisana.
W dniu nazywanym dniem zakochanych ugotowałam mojemu mężczyźnie obiad. I choć nie będzie miał okazji go nawet skosztować, mam nadzieję, że nie umniejszy to uczuciom jakie chciałam mu tym czynem okazać.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Pobyt w domu daje mi okazję do spędzania czasu z Hanną. Uwielbiam to, choć dusza niemalże ośmiolatki bywa uparta. Ciężkie wzdychanie i już nikt jej nie rozumie, a miłość emanująca dookoła wydaje się być niewidoczna. Często w takich momentach nachodzą mnie refleksje dotyczące mojego własnego być może macierzyństwa. I absolutnie moje być może nie wynika z wahania się nad kwestią posiadania dzieci. No cóż. Zawsze dochodzę do wniosku, że to wielka sztuka. Dotrzeć do tych miejsc w duszy dziecka gdzie można w pełni je zrozumieć i wykazać odpowiednie do wieku, uczuć, wyobrażeń ... zrozumienie. I czasem z ulgą wzdycham gdy w tym całym wychowawczym zamieszaniu, wybudza mnie z mych zamyśleń słowo Mama wypowiedziane nie do mnie. I czuję wielką nadzieję, gdy widzę, że ta do której to słowo zostało skierowae umie w ten nieodgadniony sposób z Hanną porozmawiać.

piątek, 10 lutego 2012

T.

Brakuje mi tego, czego potrzebuję najbardziej.
Wciąż posiadam uczucie, myśl i wartość ogromną.
Jednak pustka dookoła dotyka mnie głęboko.

Rzeszów

Dwa ostatnie dni zapisały się we mnie jako wyjątkowe. Jakby wyjęte z filmu lub bajki i wklejone swą bielą w mój życiorys. Biała była kamienica, białe ściany jej pomieszczeń, biała drewniana podłoga, białe kubki na kawę, białe strony w książce. Wyjechałam z mojego miasta by towarzyszyć mej siostrze. To zawsze dla mnie zaszczyt. Na miejscu, choć dotąd mi nieznanym czułam się jak we właściwym miejscu we właściwym czasie. Przepełniało mnie uczucie, czasem spotykane, jakby coś nowego znane mi było od zawsze. Otrzymałam wraz z kompleksową opieką, fotel niczym prosto ze sklepu z antykami, tapicerowany materiałem w kolorze bordowym. I miejsce przy grzejniku. I oknie. Przez osiem godzin czytałam, w tym oto wyjątkowym miejscu przesiąkniętym artyzmem, książkę. Dorotka była w pobliżu. Ktoś wciąż dokładał do pieca, dbając o ciepło w dniu, w którym mróz zmusił ludzi do rozpalenia ognisk w koszach na przystankach autobusowych. Tak się zdarza. Inny ktoś rozmawiał ze mną jak gdyby znał mnie od zawsze. Znów. Trzeba przyznać, że takie wyjątkowe dni potrzebne są by czuć. I aby zrozumieć.

środa, 8 lutego 2012

Sztuka jako miłość do bliźniego.

Spotkanie z T. Budzyńskim po obejrzeniu w kinie jego filmu "Podróż na wschód."
Nadeszły takie czasy kiedy podróż na wschód została wyparta przez podróż na północ.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Sen zimowy.

Żyję z wielkim zamiarem nie opuszczania ciepłego domu. Na stopach ciepłe skarpety, na ramionach sweter, w pobliżu koc do otulenia, w czajniku woda gwiżdże, kaloryfer podkręcam na 5 i czekam w bezruchu na ciepło. Sama myśl o wyjściu na zewnątrz mnie mrozi, przeszywa na wskroś, jakimś zimnym niepokojem. A jednak wciąż, codziennie, niemalże każdego dnia, zdarza mi się wyjście, którego owszem, nie żałuję. Ubieram się, wydawało by się odpowiednio, w płaszcz zapinany na cztery guziki,  czapkę z przewagą ok tkaną, w dwie różne rękawiczki, opuszczone przez swoje pary około tygodnia temu, być może nie wytrzymały presji tego mrozu. I opuszczam ciepło, mijając próg mego domu z dumnie podniesioną głową. I idę do lasu przespacerować się strumykiem.

Oplątani Mazurami

Oplątani Mazurami Katarzyny Enerlich to zbiór opowieści o tymże regionie Polski. Historie w nich opowiedziane różnią się zupełnie od moich wspomnień związanych z tymi terenami. Dla ludzi będących bohaterami książki, Mazury to dom, w którym przyszli na świat, spędzili całe życie, tęsknią za nimi, jak ja wciąż za Stalową Wolą. Gdziekolwiek bym nie była. Serca tych ludzi chłoną każdy kawałek tego fragmentu naszego kraju. Każdą kroplę w jeziorze, każdą uliczkę krętą, każdy las i chatę od dawna zapomnianą, chylącą się ku ziemi ciężarem swych doświadczeń. Moim domem tam jest jezioro i kołysząca się na nim żaglówka. Na ląd schodzę tylko by uzupełnić zapasy, które znów pozwolą wypłynąć. Stronię od miast, wybieram naturę. Nie wchodzę w głąb lądu. Zawsze chcę czuć zapach wody jezior, wtedy czuję, że jestem we właściwym miejscu na ziemi. Tym bardziej cenne było dla mnie przeczytanie tych 125 kartek. Poznanie rodzimej strony Mazur opowiedzianej wspomnieniami zamieszkujących ją ludzi.

niedziela, 5 lutego 2012

Czasami.

Wiele myśli, które rodzą się w mojej głowie zostaje zapomnianych. Nie mam chwili by opisać ulotne uczucia, moc emocji, jasność spostrzeżeń.

Spędziłam dwa dni w oderwaniu od świata. Pośród drzew, lasów zaśnieżonych, zamarzniętych na wskroś strumyków, w drewnianej chatce. Siedząc przy kominku upajałam się zapachem palonego drewna. Pijąc zaparzone zioła osłodzone łyżką miodu, wpatrywałam się jak obecna pora roku włada nieubłaganie światem. W tym miejscu, będącym namiastką raju, oderwaniem od rzeczywistości miast, powrotem do natury, wspomnieniem całej mej młodości, życie ma całkiem inny bieg. Ciepło domu kontrastuje z niezmierzoną zimą, która czeka tuż za progiem. Dookoła las i łąki. I jeszcze. Konie. Symbol siły i pewnej niezwykłej zależności jaka wypracowana została pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem.

wtorek, 31 stycznia 2012

środa, 25 stycznia 2012

Coś w tym jest. Chcę i nie chcę. Stawiam na dwóch szalach, a tu nic do siebie nie pasuje. Jedno nie mieści się na szali, drugie nie mieści mi się w głowie, żeby postawić po drugiej stronie i ważyć ważność. Jakieś decyzje, działania, brak działań, być może też jest pewnego rodzaju posunięciem, ruchem. Może nie pchającym mego życia naprzód przed siebie, ale wznoszącym je w górę. Może tego chcę.

niedziela, 22 stycznia 2012

(...) ale nie na Karaiby czy Majorkę. Od tego są statki wycieczkowe, o ile wcześniej nie rozbiją się o skały.

sobota, 21 stycznia 2012

Problemy ze snem.

Nie radzę sobie z 12 godzinnym systemem pracy. Śpię. Ciągle śpię. Albo w ewentualnych przerwach, chce mi się spać. A tu ewidentnie szkoda życia, na zagłębianie się w niepewne tereny snu, nie dające nigdy w pełni szczęścia, ani nieszczęścia, pozostawiające człowieka po przebudzeniu w pewnego rodzaju niedosycie. Powinnam się tego nauczyć. Być może kiedyś, kiedy po miesiącu nie będzie mi odebrana radość przyjmowania na świat. Tymczasem przychodzi mi każdego dnia godzić ze sobą me życie, nie do końca zgodne z tym co jest mi potrzebne. Walczę z odległością, która kilka dni temu stanowczo się zmniejszyła. Odległość pomiędzy Krakowem a Stalową Wolą zmniejszę w piątek. Walczę z upływem czasu, z tym, że moja siostra rośnie w domu na piękną dziewczynkę, a ja jestem tu zamknięta. Walczę z tym, aby nie czytać książek, kierując swą uwagę w stronę sesji i jej pochodnych tematów. Walczę z lenistwem i nadmiarem obowiązków, który zderza się z nim każdego dnia. Walczę wielokrotnie, walczę wciąż, czasem zwycięsko, zawsze ku zwycięstwu. Kupiłam książkę, znajdując chwilę wcześniej tanią księgarnię w Galerii Krakowskiej.
Na szczęście A., z którą mam zaszczyt mieszkać, również ma problemy ze snem. Idziemy oglądać film.

sobota, 14 stycznia 2012

Każdy dzień jest pewnym początkiem.

Biel za oknem wlewa się do mojego pokoju.
Białe ściany.
Biała półka.
Biała lampka.
Lubię biel. Nie jeden raz porównywałam zimę do białej kartki. Pokrywający cały świat śnieg, tworzy dla nas białą, nie zapisaną kartkę, na której nasze życie znów może malować wielobarwne obrazy. Coś w tym jest. Nadchodzi nowy rok, nowe postanowienia. Pewne sprawy definitywnie chcemy zostawić za sobą, inne zdecydowanie rozpocząć. Kolejny raz.
Jedyna myśl: z wdzięcznością za przeszłość, z wiarą w przyszłość.
Czytam właśnie książkę pt. "Ołówek". Kiedy brałam ją do ręki po raz pierwszy, nie wiedziałam, nie byłam świadoma tego, że niedługo zobaczę całą półkę w Empiku zastawioną znajomą mi okładką. Moja przyjaciółka napisała do mnie: Przeczytaj ją. Docenisz życie.
Wczoraj miałam okazję wysłuchać jednej z najbardziej dotykających mnie konferencji w moim 22 letnim życiu. Dostrzegłam dzięki komuś wielką mądrość. Zrozumiałam coś co wydawało mi się nie do pojęcia.
Konflikty, kryzysy, rozłamy zawsze powstają i będą powstawać w relacji międzyludzkiej. Usłyszałam, że jeśli jakaś relacja czy to w związku, czy w przyjaźni nie przechodzi takich chwil, to pełna jest zakłamania. Im lepiej nauczymy się z nimi radzi, im więcej ich przebrniemy zwycięsko tym relacja ta będzie bogatsza. Usłyszałam tyle słów. I choć z pewnością nie będę potrafiła w najmniejszym stopniu tak precyzyjnie trafić w sedno ludzkich nieporozumień, to jednak chciałabym zacytować pewien fragment Pisma Świętego, który stanowi piękną radę pojednania. Fragment ten mówi o uzdrowieniu kobiety.

"On podszedł i podniósł ją, ująwszy za rękę. "
Mk 1, 31

Zrobienie pierwszego kroku, otwarcie się na pogodzenie.
Podniesienie na duchu, miłe słowa, podnoszące słowa pojednania zamiast dołujących wyrzutów.
Ujęcie za rękę, czułość i bliskość przez to okazana.
A co stało by się, gdyby obie strony konfliktu potrafiły tę radę wdrożyć w życie...


środa, 11 stycznia 2012

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Zasypiam. Siedząc, leżąc, stojąc. W wannie, w kuchni, w pokoju, idąc korytarzem.
W czasie dyżuru zamiast przerwy na kawę podczas porodu, zrobiłyśmy przerwę w kawie na poród. Obiecałam to sobie zapamiętać. Utwierdzam się w moim wyborze.
Spędziłam piękne dni z Z. Zaprosiła mnie na wyjazd do Krakowa. Nikt, nigdy tego wcześniej nie zrobił. Zdobyłyśmy dwa wzgórza usypane w naszym mieście dnia dzisiejszego. Gdzieś w trakcie naszych wspólnie spędzonych dni, w kinie na Jana obejrzałyśmy film "W ciemności". Obraz drugiej wojny światowej dopełnił się. Wypiłyśmy kawę dla innych, czerpiąc z niej nie tylko przyjemność, jaką daje jej smak, ale tym razem również satysfakcję, jaką daje niesienie pomocy.
Spotkałam się z M.
Spotkałam się z A.
Kocham moich rodziców i rodzeństwo. Te tłumy niezmierzone.
Znalazłam dziś czas na więcej niż mogłam sobie zaplanować. Po 12 godzinnym, nocnym dyżurze poszłam na wykład na 8: 15 rano. Po powrocie do domu zjadłam obiad. Spałam. Posprzątałam cały pokój. Poukładałam w szafie. Wzięłam długą kąpiel. Myślę, że jestem z tego dumna. Już samo zjedzenie obiadu.
Dumna jestem z mojej siostry dziś najbardziej.
Na koniec piosenka, do niczego nie nawiązująca.
http://www.youtube.com/watch?v=SE8YaRTLTSsfac
przyjęłam życie na świat.

wtorek, 3 stycznia 2012

Wyprzedaż zimy.

"Wyprzedaż zimy" taki oto tekst widnieje na wielu ogromnych reklamach w mieście Kraków. Pewnie każdy, kto tu obecnie mieszka widział, choćby jeden taki. Ogromna, zaludniona każdego dnia po brzegi galeria ogłasza, iż wyprzedaje zimę. Ludzie nie zważając na to co im oferuje, na oślep kupują zapasy. Upychają do toreb, zabijając się w biegu po jeszcze kawałek.
I jak tu się dziwić, że na początku stycznia śniegu wciąż mało, a temperatura zera nie sięga?

niedziela, 1 stycznia 2012

Strasznie głośno, niesamowicie blisko

Strasznie głośno, niesamowicie blisko. Jonathan Safran Foer. 
To o czym opowiada książka, w formie zgrabnie napisanego skrótu, zawierającego w sobie jednocześnie streszczenie jej treści i niedopowiedzianą historię, której zakończenia trzeba doszukiwać się brnąc przez kolejne jej kartki, wydawca umieszcza zazwyczaj na tylnej okładce. Są ludzie specjalizujący się w pisaniu takiego rodzaju obrazujących tekstów i chwała im za to. Ja wobec tego nie powielając ich pracy, która już przecież została nadrukowana, piszę o tym, co we mnie zmieniła ta książka. Bo zdaje się każdy przeczytany tekst... a zresztą nie tylko, każdy obraz, sytuacja, mieszanka uczuć i smaków, odciska w naszym życiu pewne kształtujące nas piętno. Chcę ponownie powtórzyć tytuł książki. Tytuł, który wydaje mi się wyjątkowy. 

Strasznie głośno, niesamowicie blisko

Jak trafiła w moje ręce. Po wylądowaniu na lotnisku, J. zabrał mnie do swojego mieszkania w Rzeszowie. Był wieczór. Zadzwoniliśmy po G. i razem świętowaliśmy urodziny J. spacerując w deszczu po rynku. Następnego dnia, wybraliśmy się na spacer do nowo powstałej galerii handlowej, której wielkość przytłacza swym ogromem i brakiem okien, jak dla mnie. Oprócz sklepu zoologicznego z gadająca papugą, która nie odezwała się do nas ani słowem, galeria ta posiadała w mych oczach, tego dnia jeszcze jeden wielki pozytywny element. Księgarnię, z książkami o niskich cenach. Przyglądając się chwilę stoisku z przecenami, czytając w pośpiechu wyżej opisane streszczenia, wybrałam tę. Czytałam ją z zaciekawieniem, wieczorami opowiadając jej treść H. na dobranoc. 
Książka ta to opis życia małego chłopca pragnącego pogodzić się ze śmiercią swego ojca, przepleciona z listami jego dziadka, adresowanymi do swego dziecka, którego nigdy nie poznał, oraz listami jego babci, porzuconej przez dziadka wiele lat przed narodzeniem ich wnuka. I choć być może brzmi to skomplikowanie to kolejna książka pisana w tak przeplatanym schemacie układa się z każdą następną stroną w jedną spójną całość. Każdy wers dopełnia obraz opowiedziany wcześniej, a także ten który zostanie dopiero opisany. Ponieważ większość jej tekstu wypełniają myśli małego chłopca ma niesamowity klimat, dziecięcego, niezwykle mądrego rozumowania dotyczącego jakże ważnych spraw. Kartki tej książki wyróżniają się także grą obrazów jakie tworzą, sprawiając wrażenie naocznego udziału w wydarzeniach rozgrywających się w niej. Wersy jednej ze stron dotyczące opowiadania jakiejś historii zaczynają się zbliżać do siebie, odległość pomiędzy nimi zmniejsza się z każdym następnym, dając w pewnym momencie efekt nakładania się kolejnych wersów, aż do stopnia zamazania ich treści i zlania w czarną plamę w rzeczywistości przecież przepełnioną treścią, której jednakże nie da się odczytać.