niedziela, 27 lipca 2014

Poczwarka

"Poczwarka" Doroty Terakowskiej. Pewnego dnia trafiła w moje ręce, i ... serce. Kiedy ktoś zapytał mnie co to za książka, odpowiedziałam: dająca do myślenia. Ona na to: U. ty i tak już za dużo myślisz. A jednak uważam, że każdy powinien ją przeczytać. Nie słuchać o niej, nie czytać recenzji. Każdy powinien usiąść w zaciszu swego pokoju, w szczerości z samym sobą, z pełną krytyką, ale tą uzasadnioną i przeczytać tę książkę. I nie chodzi tu o wartość literacką tekstu, nie chodzi o prawdziwość wydarzeń, nie chodzi o wiarę czy jej brak, o poglądy, ale o wartość życia samego w sobie. Podobnie jest z "Ono" tej samej autorki.

Mundra, mądra, położna.

Już jakiś czas temu przeczytałam książkę zatytułowaną "Mundra" autorstwa Sylwii Szwed. Kiedy tylko usłyszałam o jej wydaniu, natychmiast wiedziałam, że chcę na nowo zostać położną, z każdą kolejną kartką zapisaną jej tekstem. Czytanie książek położniczych, a także tych 'okołopołożniczych' zawsze jest kolejną lekcją, kolejnym doświadczeniem, choćby teoretycznym, a może czasem duchowym, ale na pewno nieocenionym, w procesie stawania się położną. Słowo 'mundra' wybrane przez autorkę do zwieńczenia okładki, ma oznaczać kobietę mądrą, inaczej położną. Cały tekst to rozmowy dziennikarki z położnymi z kilku pokoleń, położnymi różniącymi się od siebie diametralnie. To cenny tekst. Cenny, ponieważ pokazuje każdej młodej, nowo narodzonej lub raczej właśnie rodzącej się położnej, że mimo, iż akt narodzin od stworzenia świata się nie zmienił, to jednak podejścia to towarzyszenia porodowi mogą znacznie się różnić. Każda z tych rozmów otwiera przed czytelnikiem inny świat, inną perspektywę, inne podejście, inne doświadczenia, porusza inne aspekty. Ta mnogość zdań zmusza niejako do zadania sobie pytania: jak ja opowiedziałabym moją krótką historię? Tym samym książka ta nie jest tylko i wyłącznie opowieścią o przeszłości kilku kobiet uwikłanych w akt narodzin, ale staje się refleksją ku przyszłości polskiego położnictwa. 

środa, 23 lipca 2014

mam najwspanialszych rodziców na świecie
już sama myśl o nich mnie wzrusza

Noworodek - człowiek o zapachu świętości

Słuchając dziś konferencji o. Szustaka z Pachnideł mających zapach pomarańczy usłyszałam, jak mówi o noworodku, jako o człowieku pachnącym świętością. Czy ktoś potrafi temu zaprzeczyć? Myślę, że każdy, kto przebywał w obecności noworodka zdaje sobie sprawę z jego unikalnego, niewinnego, delikatnego zapachu dziecka. Zapach świętości. Przepiękne skojarzenie i zobrazowanie niewinności dziecka. Jego czystego narodzenia w świętości. Czegoś co jest, po prostu, nadane, w dniu stworzenia. 
Nie potrafię o tym napisać.
Zanurzyłam się w tym po serce.
Zamykam oczy, słucham i czuje.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Zawód położnej

Zastanawiałam się niejednokrotnie nad fenomenem mojego zawodu. Dlaczego z przejęciem spoglądam w okna Pacjentek, za każdym razem kiedy przechodzę obok szpitala? Dlaczego wychodząc po dwunastogodzinnym dyżurze nie oddycham głęboko i nie zapominam o tym co przyniósł mi miniony dzień, ale jakby cząstkę siebie na zawsze pozostawiam tam skąd wyszłam? Dlaczego pierwsza myśl po przebudzeniu to swoisty rachunek sumienia czy wszystko zrobiłam tak jak powinnam, najlepiej, najbardziej oddanie, czy może mogłam oddać się więcej, mocniej, pełniej? Dlaczego nawet będąc 400 km stąd mam ochotę zadzwonić do szpitala z pytaniem jak potoczyły się losy tej lub innej kobiety? Dlaczego w moim życiu codziennym, tym poza pracą i obowiązkami z nią związanymi, wciąż gdzieś w tle mam losy kobiet, sprawiające iż moje serce bije w ciągłej gotowości do pomocy im? 

Być może to dlatego, że wychodząc z pracy nie zamykam jakiegoś rozpoczętego rozdziału, do którego wrócę w niezmiennym stanie dnia następnego. Przeciwnie. Kiedy ja będę spała, moja praca wciąż będzie biegła naprzód w nieprzewidzianym tempie i kierunku, niezależnie od pory dnia, nocy czy czasu świątecznego. 

Być może to dlatego, że decyzje podjęte dziś mogą mieć tak wielki wpływ na losy świata w przyszłości. A szczególnie decyzje towarzyszące pojawieniu się na tym oto świecie nowego życia. Czynności przeze mnie wykonane, słowa wypowiedziane przez mnie, czy choćby spojrzenie z pewnością odnajdą swe konsekwencje w każdej kolejnej minucie, godzinie, wieczności.

Kobiety.  Praca z ludźmi. Towarzyszenie w tak ważnym momencie w życiu każdego człowieka. 

Być może powodem jest tajemnica tlącego się w nich życia. Tego, że opiekując się dwudziestoma kobietami, tak naprawdę troszczę się o czterdzieści, a czasem czterdzieści jeden osób. 

środa, 9 lipca 2014

Cały świat.

Pisałam właśnie list do P. Uwielbiam to, choć ostatnimi czasy zdarza mi się coraz rzadziej. Może dlatego, że od pół roku sama nie posiadam własnego adresu. Listy mogę odbierać w szpitalu, co jednak odejmuje czar całemu wyczekiwaniu na coś przeznaczonego wyłącznie dla mnie, gdy koperta pojawia się adresem przyklejona do szybki na portierni mijanej każdego dnia przez setki osób. Piszę jednak i uświadamiam sobie wiele rzeczy. Ważnych. Opisuję to P. dokładnie i chcę jednocześnie zapamiętać w sobie i dla siebie, by kiedyś kiedy nadejdzie zwątpienie odnaleźć cząstkę nadziei w tym, czego przecież nie wymyśliłam na potrzeby wykreślenia piórem kilku zdań, ale co istnieje naprawdę.

Otóż życie moje przez ostatnie pół roku zmieniło się diametralnie. Zmieniło w sposób nieoczekiwany, nigdy nie wyśniony, a jednak upruszony obecnie szczęściem. Czy może to oznaczać, że nie tylko nasze idealne plany mogą prowadzić do szczęścia w naszym tego słowa znaczeniu? Najwidoczniej zawsze może stać się coś, czego nigdy nie planowaliśmy, na mapie naszego życia może pojawić się miasto, w którym jestem po raz pierwszy składając tam cv, miasto będące początkowo zesłaniem z daleka do wszystkich i wszystkiego. Kilka miesięcy później siedząc w centrum tego miasta ze stopami zanurzonymi w płytkiej wodzie stawku Barlickiego i wsłuchując się w melodię wygrywaną w tle, dziękuję za każdą kroplę w fontannie. Siedząc na hamaku na środku wyspy i oglądając filmy pod wielkich dachem nieba oświetlonego nieśmiało przez lampiony zastanawiam się, czy Bóg stworzył to miejsce według moich oczekiwań. Czy pewnego razu w dniach moich pożegnań z rodziną, będących gorzką bramą do dorosłego życia, wkradł się w moje sny i pomyślał, że da mi w ramach rekompensaty krainę mlekiem i miodem płynącą.

W Krakowie miałam swą wspólnotę. Wydawało mi się, ze bez niej żyć nie potrafię, oddychać nie umiem. Wydawało mi się, że Boga mogę dostrzec tylko w tych tłumach wierzących obok mnie. Tu nie zastałam nikogo kto stworzyłby taką wspólnotę. Początkowo desperacko jej pragnąc szukałam i błądziłam. Z czasem klękałam w pustym i wielkim klasztorze przy rynku, twarzą w twarz z Bogiem, godząc się niejako na ten okrutny los. A może zaszczytem, który mnie spotkał jest możliwość bycia z Nim sam na sam.

Wiele znaczą dla mnie ludzie. Zawsze znaczyli i zawsze czułam potrzebę życia wśród nich. Rozmawiać, być. Bolą mnie ciągłe pożegnania, ciągłe oswajanie się niczym z Małego Księcia, wymagające przecież czasu i cierpliwości, a następnie brutalne rozjazdy w różnych kierunkach. Myślałam, że samotność to jedyne co mogę zastać w nowym miejscu. Dziś jednak widzę ilu ludzi pojawiło się tu w moim życiu mając sobie za nic czas potrzebny do nawiązania bliskich relacji, czas potrzebny do tego by spędzić razem Święta przy rodzinnym stole. Gdy wstaję zmęczona po ciężkiej nocy w szpitalu, pokonuję odległość jednego piętra i już w całkiem naturalny sposób pije kawę z termosu nad wodą nieopodal. Jak miło jest świętować czyjeś urodziny, z winem w ręku, przestrzenią tarasu u stóp i w małym, ale jakże trafnym towarzystwie. 

A praca. O pracy pisać nie chcę. O pracy pisać nie powinnam. 


poniedziałek, 7 lipca 2014

"Lubię sobie wyobrażać, że w dniu naszych narodzin otrzymaliśmy w prezencie cały świat." (Leo Buscaglia)

sobota, 5 lipca 2014

Wieczorem przyszła do mnie A. Mieszkanie w hotelu pracowniczym sprzyja takim wieczornym przyjściom. Dzieli nas tylko piętro. Ona po pracy, ja przed. Siedziałyśmy rozmawiając, chwilkę na tarasie podziwiając nasze życie. A. powiedziała, żebym już poszła spać, bo jutro muszę być wyspana, ale nie dlatego, że idę do pracy. Nie dlatego, że obejmuję dyżur, ale dlatego, że wieczorem w naszym hotelowym mieszkaniu znów będziemy wspólnie czciły czyjeś urodziny. 

Osiecka A.

Znów jestem w Opolu. Skończyłam czytać Osiecką i już za nią tęsknie. Kiedy oddam do biblioteki książki przez, które przebrnąć nie mogę, wypożyczę kolejną tej pisarki. Czytając jej opowiadania co chwilę mam ochotę coś zanotować, przepisać po stokroć, oprawić w ramki, krzyknąć: jak ona mnie rozumie!
Tymczasem w Opolu na Wzgórzu Uniwersyteckim wśród wielu zastygłych w bezruchu postaci siedzi Agnieszka O. z rozsypanymi kartkami u stóp, a na przeciwko niej puste krzesło.