piątek, 10 czerwca 2011

Jadę do domu.

Jadę dzisiaj do domu. Jestem szczęśliwa.
W torebce gdzieś schowana książka, może dwie i żadna z nich nie jest ani powieścią ani kryminałem. Jeszcze nie na to czas. Teraz trzeba podsumować te trzy lata studiowania rzeczy pięknych. Nauki tej sztuki położnictwa.
Wstaję wcześnie rano, bo M. ma na rano do pracy. Pijemy razem kawę w kuchni. Poranna kawa pobudza do życia. Dalszego życia w ciągu dnia. Później siadam na moim łóżku, z braku własnego fotela i czytam. Co jakiś czas z potrzeby serca puszczam gdzieś w tle muzykę. Ostatnio w większości jest to "Muzyka z serca", z płyty którą dostałam od T. Wymarzyłam ją pewnego dnia, a następnego niespodziewanie była. Tak mogło by być zawsze. Takie rozumienie bez słów, biorąc pod uwagę to, że aby była na ten drugi dzień on musiał pomyśleć o niej dużo wcześniej. Piję dużo kawy. Z potrzeby serca, nie tej cielesnej, ale raczej tej bliżej duszy. Lubię smak kawy, jej zapach. Więc piję. Zieloną herbatę też. Chociaż bardziej lubię białą. Spacery po Krakowie zajmują całe dnie. Planuję je sobie w zygzaki. I tak spaceruje odwiedzając biblioteki i dziekanaty. Przybijając pieczątki, przedłużając terminy, dźwigając tomy książek. Taki urok tego czasu. Na spacery nad Wisłą w zwiewnej sukience teraz nie ma czasu. Teraz jadę do domu. Nie koniecznie w sukience z powodu pogody. W domu czas zapełnia się sam. Po brzegi, a nawet na dłużej niż pozwala dwudziesto-cztero godzinny system podziału życia. Wypełnia się zawsze. Otwieram okno by świeżość dnia zalała mój pokój. Ten, który już tak niedługo nim pozostanie. I mam wrażenie, że ludzie chodzący po chodnikach wchodzą mi do mieszkania, nie przerywając swych głośnych rozmów. Ciężkie trzy lata za mną. Ciężkie nie znaczy złe, nie ma w tym ani odrobiny złego. Chodzi mi raczej o bagaż doświadczeń, jaki uzbierał się na mojej duszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz