sobota, 25 czerwca 2011

 "Ból porodowy towarzyszący kobiecie przez kilka godzin staje się dla niej wielkim wyzwaniem. Jest sprawdzianem dla jej sił i wytrzymałości. Tak ciężka próba często wywołuje u kobiet kryzys egzystencjalny. Dochodzi do momentu, w którym rodząca stwierdza „nie dam już rady”. To właśnie ten moment, w którym kobieta u granic swych możliwości, twierdzi, że wyczerpała wszystkie swoje siły, sprawia, iż odkrywa ona  w sobie zasoby, o których dotąd nie miała pojęcia. Doświadczenie porodu zwiększa w kobiecie samoocenę, dodaje jej siły, oraz wzbogaca o nowe cechy niezbędne do stania się matką. Odkrywa ona w sobie nową moc, jej siła, status społeczny i osobisty wzrastają na zawsze."
Czy czterech muszkieterów może nie odnieść zwycięstwa?
Nie może.

Zawiał mocny wiatr.

Wczoraj wieczorem zawiał mocny wiatr. Niebo skłoniło się ku granatowi. Złość i gniew wypełniały powietrze. Otworzyłam okno siedząc w pokoju, przykuta do czasu, którego za mało i za dużo jednocześnie. Zimne powietrze wtargnęło się i zawirowało swym bezwzględnym chłodem. Srebrny budzik tykał wciąż na parapecie, odliczając czas. A ja myślałam. Zatrzymana w pewnym nieuchwytnym momencie życia, jak nieuchwytny wydaje się być moment pomiędzy nocą a dniem. Mieszały się we mnie ambiwalentne uczucia. Chciałam przyspieszyć czas i mieć już to wszytko za sobą, chciałam też odwlec to jak najdalej ode mnie, zapomnieć, że w ogóle coś przyśpiesza bicie mego serca. Potrzebowałam czyjejś obecności chcąc być jednocześnie sama. Usłyszeć czyjś głos, czuć obecność. Nie czuję się samotna z powodu świadomości, że ktoś jest, nie zaś z braku samej samotności. Czas wydaje się nie istnieć. Wieczność ma nad nim niezmierzoną przewagę.
Minęła noc.
Zegar wciąż stoi na parapecie i odlicza czas.

piątek, 24 czerwca 2011

W tym całym zamieszaniu...

...znalazłam coś co przysłoniło stres i obawy. Ktoś to znalazł. Przeniosło mnie w piękniejsze sfery życia. Pokazało potęgę spraw ważniejszych nad ważnymi.


Zwycięstwo okupione przegraną.
Wykańczam się.

środa, 22 czerwca 2011

Pomiar tętna.

Wyglądam nie najlepiej. Czuje się najgorzej. 
Tramwaje nie kursują. Na polu jest duszno. Zakupy ciężkie. 
Sok pomarańczowy zabił głód. Obiad musi poczekać. 
Niech lekarstwa zwalczające objawy alergii zaczną w końcu działać! Wykańczam się. 
Niech za oknem rozpęta się burza. 
Senność niech opuści mnie, a siła do pokonania tego co należy pokonać przyjdzie i zagości.
Kawa niech znów będzie dla mnie przyjemnością. 
Pan, który nie potrafi dotrzymać umowy, niech sam teraz do mnie przyjdzie. Na ten trzeci, czy tam czwarty koniec Krakowa.  A jak cokolwiek będzie nie ta,k to rozpłaczę się w progu. 
Zimny prysznic, krem na twarzy, sukienka i łóżko z braku fotela. 
Milion spraw.
Milion złotych.
W dziekanacie wieczne, odwieczne problemy, których dorośli ludzie nie potrafią między sobą rozwiązać. I ja pomiędzy nimi. Ależ to niemożliwe. "Mądrość dziekanatu pozostawmy dziekanatowi"- usłyszałam w słuchawce. Ach tak.
Jestem zbyt zdenerwowana.
Kładę trzy palce na nadgarstku, spoglądam na zegarek. 60. Mój organizm radzi sobie ze stresem. 
Myślę, że nie mam siły. 
Denerwuje się. 


wtorek, 21 czerwca 2011

W radiu tego nie usłyszę.



Artysta. Polski, wymowny artysta. Piosenki, których nie słyszy się w radiu, jadąc na trasie Stalowa Wola- Kraków.
Warto zajrzeć do komentarzy pod tą piosenką, aby z jednego z nich dowiedzieć się prawdopodobnej historii jej powstania.
Nie potrafię nic napisać. Wczoraj ważny dzień, jedno wyciągnięcie ręki, kawałek białej kartki i moja droga została ukierunkowana. W pewnym sensie. Tylko, w pewnym. Szybkie bicie serca, nie opuszcza mnie ostatnio. Dobrze, że miałam rękę E. obok i mogłam ją mocno trzymać. Dobrze, że było ze mną trzech muszkieterów. Każdy los wygrywa.
Walka trwa dalej.
Nie przestaję walczyć.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

List

"[...] Wiesz... każdego dnia tyle przemyśleń rodzi się w mojej głowie. A im ich wiecej, tym świat wydaje mi się bardziej niepojęty. A Bóg wszechmogący. Co stanowczo mnie uspokaja."
Serce bije mi za szybko.

piątek, 17 czerwca 2011

Rok 1855.

„[…] akuszerka przy porodach prawidłowych ma wiele do uważania, mało do działania; nie ona lecz natura płód na świat przynosi. Zwracając spokojnie uwagę na naturę, starać się wiec o to powinna, aby szkodę oddalić, niż aby istotną korzyść przynieść, kto wiec chce czynić więcej, niż tego potrzeba, zawadza niewczesnym działaniem swem naturze […]”
J. H. Schmidt 
"Drzewo nie smagane wiatrem,
 rzadko kiedy wyrasta na silne i zdrowe."
Seneka Młodszy

środa, 15 czerwca 2011

Wieczór.

Wyszłam na spacer. Krótki, lecz zbawienny. Dziś w tym dniu, w którym miałam zobaczyć księżyc. Nie zobaczyłam go. Mimo to spacer był odkrywczy. W samotności. Ciszy.

niedziela, 12 czerwca 2011

Chcę podziękować.

Za kartkę w niezrozumiałym dla mnie języku zapisaną. Dziękuję.
Jestem bardzo dumna z powodu tych zaszyfrowanych słów. Kocham Cię i dziękuję.
Wracaj.
Ps. Dostałam ją dopiero dziś, bo dziś dopiero wróciłam do domu. 

piątek, 10 czerwca 2011

Jadę do domu.

Jadę dzisiaj do domu. Jestem szczęśliwa.
W torebce gdzieś schowana książka, może dwie i żadna z nich nie jest ani powieścią ani kryminałem. Jeszcze nie na to czas. Teraz trzeba podsumować te trzy lata studiowania rzeczy pięknych. Nauki tej sztuki położnictwa.
Wstaję wcześnie rano, bo M. ma na rano do pracy. Pijemy razem kawę w kuchni. Poranna kawa pobudza do życia. Dalszego życia w ciągu dnia. Później siadam na moim łóżku, z braku własnego fotela i czytam. Co jakiś czas z potrzeby serca puszczam gdzieś w tle muzykę. Ostatnio w większości jest to "Muzyka z serca", z płyty którą dostałam od T. Wymarzyłam ją pewnego dnia, a następnego niespodziewanie była. Tak mogło by być zawsze. Takie rozumienie bez słów, biorąc pod uwagę to, że aby była na ten drugi dzień on musiał pomyśleć o niej dużo wcześniej. Piję dużo kawy. Z potrzeby serca, nie tej cielesnej, ale raczej tej bliżej duszy. Lubię smak kawy, jej zapach. Więc piję. Zieloną herbatę też. Chociaż bardziej lubię białą. Spacery po Krakowie zajmują całe dnie. Planuję je sobie w zygzaki. I tak spaceruje odwiedzając biblioteki i dziekanaty. Przybijając pieczątki, przedłużając terminy, dźwigając tomy książek. Taki urok tego czasu. Na spacery nad Wisłą w zwiewnej sukience teraz nie ma czasu. Teraz jadę do domu. Nie koniecznie w sukience z powodu pogody. W domu czas zapełnia się sam. Po brzegi, a nawet na dłużej niż pozwala dwudziesto-cztero godzinny system podziału życia. Wypełnia się zawsze. Otwieram okno by świeżość dnia zalała mój pokój. Ten, który już tak niedługo nim pozostanie. I mam wrażenie, że ludzie chodzący po chodnikach wchodzą mi do mieszkania, nie przerywając swych głośnych rozmów. Ciężkie trzy lata za mną. Ciężkie nie znaczy złe, nie ma w tym ani odrobiny złego. Chodzi mi raczej o bagaż doświadczeń, jaki uzbierał się na mojej duszy.

czwartek, 9 czerwca 2011

Komentarz pod jedną z piosenek.

"[...]... bo na tym właśnie polega miłość - na kłóceniu się i godzeniu, na wytykaniu sobie błędów i przebaczaniu, na milczeniu i rozmowie, na słuchaniu i mówieniu, na pewności i zwątpieniu, na byciu razem i byciu daleko od siebie. Jeśli potrafimy pomieścić w sobie i zrozumieć te skrajności to znaczy, że dojrzeliśmy do kochania drugiej osoby i bycia kochanym."

wtorek, 7 czerwca 2011

"[...] bo mimo wszytko to, bardziej wierzę, niż wiem co jest co."
Kocham to moje położnictwo.
"Matko - powiedział jeszcze - to nic, że ja daleko, że nas rozdarła ciemność i ból, co tkwi jak nóż. Ja w tobie, a ty we mnie płyniemy strugą, rzeką złocistą, drżącą strugą, gwiazdami lśniących róż. Bo nie ma rozerwania, choć rozerwane słowa, bo nie ma zapomnienia, choć życie nas zapomni; z brzęczących kręgów nieba ja w ciebie, a ty do mnie płyniemy."


                                                                                                                                                                                                               Krzysztof Kamil Baczyński
To stało się tak niespodziewanie. Przyszłam na dyżur. Wypełniłam swoje obowiązki. Wybiła godzina 19:00. Dyżur dobiegł końca. Skończyłam zajęcia na studiach licencjackich.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Hania powiedziała drobniutkim głosem: " Czy ja mogę coś powiedzieć? Bo tam najpierw był piec chlebowy, dopiero potem pisklaczki."

Kocham ją, uwielbiam.

niedziela, 5 czerwca 2011

Stalowa Wola - Kraków

Trasa Stalowa Wola - Kraków, stanowi tę smutniejszą wersję. Jej odwrotność zwiastuje dom. Ona zaś powrót do samotności krakowskiej, wśród tłumów tu zamieszkujących. Pierwszy raz przemierzałam tę trasę trzy lata temu. Wtedy była długa, niekończąca się. Symbolizowała porwanie z mojego jedynego prawdziwego świata, z domu. Była jak długie, smutne pożegnanie. Wydawało się, że zaprowadzi mnie niemalże na koniec świata. I tam pozostawi. Z czasem wydała mi się coraz mniej magiczna. Pokonanie jej stało się kwestią jednego telefonu, nie jak dotąd długo planowanego wyjazdu. Czas i odległość przestały istnieć. Podczas trzech lat umiejętność niezauważania tych dwóch aspektów każdego życia opanowałam do perfekcji. A przynajmniej staram się to wciąż robić. Gdzieś w między czasie była dla mnie chwilą przeznaczoną na przemyślenia. W momencie, w którym stwierdziłam, że stanowczo porzucam słuchanie muzyki, a kierowcy nie zaczęli jeszcze umilać podróży filmami. Filmem raczej. Wtedy jadąc o zachodzie słońca w kierunku mym wytęsknionym wpatrywałam się w niebo nigdy nie przemijające, w przeciwieństwie do tych ziemskich elementów krajobrazu, i myślałam nad wszystkim.
Droga na wschód.
Wczoraj jednak wschód został za moimi plecami, a ja wraz z dużą czarną torebką w białe wzory i drugą w kolorze kakao z mlekiem udałam się w stronę Krakowa. Podróż tak jak już pisałam, była tylko kwestią chwili, zamknięcia i otwarcia oczu zaledwie. Podczas podróży podtrzymujące me życie na odległość, głosy w słuchawce telefonu. Film, o którym wcześniej wspomniałam grał mi w tle. Koniecznie muszę tu użyć liczby pojedynczej, bo jadąc już nie pamiętam który raz, a było ich przynajmniej kilka, zawsze, zawsze oglądałam "Gladiatora". Cenię ten film i szanuję, ale tak zawsze... to już za dużo. Takim sposobem cenny film zaczyna się nudzić, a może po prostu nie zaciekawiać.
Dotarłam do Krakowa i ogarnęła mnie dość wyjątkowe uczucie. Przepełnione odpowiedzialnością, której wraz z każdymi kolejnymi urodzinami, coraz więcej w moim życiu.
Za ten dzień, trzeci czerwca chciałam podziękować. Dawno nie czułam się tak cudownie. Z pewnego względu przynajmniej od roku, z innego myślę, że od jeszcze dłuższego czasu. Chciałam napisać, że podczas wieczoru spędzonego w najlepszym towarzystwie brakowało mi w nim. Z miłości. Dziękuję wszystkim, którzy pamiętali w tym dniu o uśmiechu, bo nic piękniejszego niż uśmiech tylu osób. Starałam się każdemu podziękować indywidualnie, ale jeśli było inaczej to z przyczyn zależnych raczej od stanu konta czy innej tego typu zmiennej.
Teraz już starsza o rok, nie oszukując się, z mym niepokojącym uczuciem przepełnionym odpowiedzialnością idę przed siebie. W mym sercu tli się nadzieja.