piątek, 17 października 2014

Wciąż piszę.
Ale listy.
... które często wypowiadam.
Bo pisanie listów wiąże się z odległością.
A tej znosić nie chcę, i nikomu nie życzę.

sobota, 2 sierpnia 2014

Szczęście

"Zawsze po takim dniu mamy nieodparte wrażenie, że co by się nie działo i tak mamy szczęście." Wiele jest takich dni. Wczoraj miałyśmy wspólny, młodzieżowy dyżur. Cieszymy się z tego, co na początku wydawało się niemożliwe a dziś stało się już codziennością. Początkowo musiały minąć chyba trzy lub cztery miesiące zanim pierwszy raz dyżurowałam z A. Zawsze musiałam mieć przy sobie jakiegoś anioła stróża, bo nikt nie wiedział, że same siebie wzajemnie również potrafimy doskonale strzec. Kiedy po czasie okazało się, że tak się da, do tego doszły inne powody i niezłamany argument: "Przecież wy jesteście położnymi, macie dyplom", nie lubię, gdy ktoś tak mówi, wtedy wszystko się zmieniło. Od pewno czasu co raz to mamy ze sobą wzajemnie dyżury, wymieniając się w swoim czteroosobowym gronie, okrzyczanym przez resztę mianem "młodzieżówki". A ja to od dawna wiedziałam. Jeszcze kiedy byłam w czynnej służbie, powiedzieli mi, ze na tym oparte były początki scautingu. Pewien mądry człowiek zobaczył, iż kiedy młodym chłopcom, da się odpowiedzialne zadania, potrafią być odpowiedzialni. Wracając do wczoraj, dyżur odespałyśmy, zrobiłyśmy zakupy, coś do jedzenia, każdy przyniósł coś do jedzenia, by wieczorem w żeńskim gronie spędzić miło czas dzielony na dwa: apartament hotelowy i kocyk na trawie nad Odrą. Do zmroku. Zawsze po takim dniu mamy nieodparte wrażenie, że co by się nie działo i tak mamy szczęście.

niedziela, 27 lipca 2014

Poczwarka

"Poczwarka" Doroty Terakowskiej. Pewnego dnia trafiła w moje ręce, i ... serce. Kiedy ktoś zapytał mnie co to za książka, odpowiedziałam: dająca do myślenia. Ona na to: U. ty i tak już za dużo myślisz. A jednak uważam, że każdy powinien ją przeczytać. Nie słuchać o niej, nie czytać recenzji. Każdy powinien usiąść w zaciszu swego pokoju, w szczerości z samym sobą, z pełną krytyką, ale tą uzasadnioną i przeczytać tę książkę. I nie chodzi tu o wartość literacką tekstu, nie chodzi o prawdziwość wydarzeń, nie chodzi o wiarę czy jej brak, o poglądy, ale o wartość życia samego w sobie. Podobnie jest z "Ono" tej samej autorki.

Mundra, mądra, położna.

Już jakiś czas temu przeczytałam książkę zatytułowaną "Mundra" autorstwa Sylwii Szwed. Kiedy tylko usłyszałam o jej wydaniu, natychmiast wiedziałam, że chcę na nowo zostać położną, z każdą kolejną kartką zapisaną jej tekstem. Czytanie książek położniczych, a także tych 'okołopołożniczych' zawsze jest kolejną lekcją, kolejnym doświadczeniem, choćby teoretycznym, a może czasem duchowym, ale na pewno nieocenionym, w procesie stawania się położną. Słowo 'mundra' wybrane przez autorkę do zwieńczenia okładki, ma oznaczać kobietę mądrą, inaczej położną. Cały tekst to rozmowy dziennikarki z położnymi z kilku pokoleń, położnymi różniącymi się od siebie diametralnie. To cenny tekst. Cenny, ponieważ pokazuje każdej młodej, nowo narodzonej lub raczej właśnie rodzącej się położnej, że mimo, iż akt narodzin od stworzenia świata się nie zmienił, to jednak podejścia to towarzyszenia porodowi mogą znacznie się różnić. Każda z tych rozmów otwiera przed czytelnikiem inny świat, inną perspektywę, inne podejście, inne doświadczenia, porusza inne aspekty. Ta mnogość zdań zmusza niejako do zadania sobie pytania: jak ja opowiedziałabym moją krótką historię? Tym samym książka ta nie jest tylko i wyłącznie opowieścią o przeszłości kilku kobiet uwikłanych w akt narodzin, ale staje się refleksją ku przyszłości polskiego położnictwa. 

środa, 23 lipca 2014

mam najwspanialszych rodziców na świecie
już sama myśl o nich mnie wzrusza

Noworodek - człowiek o zapachu świętości

Słuchając dziś konferencji o. Szustaka z Pachnideł mających zapach pomarańczy usłyszałam, jak mówi o noworodku, jako o człowieku pachnącym świętością. Czy ktoś potrafi temu zaprzeczyć? Myślę, że każdy, kto przebywał w obecności noworodka zdaje sobie sprawę z jego unikalnego, niewinnego, delikatnego zapachu dziecka. Zapach świętości. Przepiękne skojarzenie i zobrazowanie niewinności dziecka. Jego czystego narodzenia w świętości. Czegoś co jest, po prostu, nadane, w dniu stworzenia. 
Nie potrafię o tym napisać.
Zanurzyłam się w tym po serce.
Zamykam oczy, słucham i czuje.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Zawód położnej

Zastanawiałam się niejednokrotnie nad fenomenem mojego zawodu. Dlaczego z przejęciem spoglądam w okna Pacjentek, za każdym razem kiedy przechodzę obok szpitala? Dlaczego wychodząc po dwunastogodzinnym dyżurze nie oddycham głęboko i nie zapominam o tym co przyniósł mi miniony dzień, ale jakby cząstkę siebie na zawsze pozostawiam tam skąd wyszłam? Dlaczego pierwsza myśl po przebudzeniu to swoisty rachunek sumienia czy wszystko zrobiłam tak jak powinnam, najlepiej, najbardziej oddanie, czy może mogłam oddać się więcej, mocniej, pełniej? Dlaczego nawet będąc 400 km stąd mam ochotę zadzwonić do szpitala z pytaniem jak potoczyły się losy tej lub innej kobiety? Dlaczego w moim życiu codziennym, tym poza pracą i obowiązkami z nią związanymi, wciąż gdzieś w tle mam losy kobiet, sprawiające iż moje serce bije w ciągłej gotowości do pomocy im? 

Być może to dlatego, że wychodząc z pracy nie zamykam jakiegoś rozpoczętego rozdziału, do którego wrócę w niezmiennym stanie dnia następnego. Przeciwnie. Kiedy ja będę spała, moja praca wciąż będzie biegła naprzód w nieprzewidzianym tempie i kierunku, niezależnie od pory dnia, nocy czy czasu świątecznego. 

Być może to dlatego, że decyzje podjęte dziś mogą mieć tak wielki wpływ na losy świata w przyszłości. A szczególnie decyzje towarzyszące pojawieniu się na tym oto świecie nowego życia. Czynności przeze mnie wykonane, słowa wypowiedziane przez mnie, czy choćby spojrzenie z pewnością odnajdą swe konsekwencje w każdej kolejnej minucie, godzinie, wieczności.

Kobiety.  Praca z ludźmi. Towarzyszenie w tak ważnym momencie w życiu każdego człowieka. 

Być może powodem jest tajemnica tlącego się w nich życia. Tego, że opiekując się dwudziestoma kobietami, tak naprawdę troszczę się o czterdzieści, a czasem czterdzieści jeden osób. 

środa, 9 lipca 2014

Cały świat.

Pisałam właśnie list do P. Uwielbiam to, choć ostatnimi czasy zdarza mi się coraz rzadziej. Może dlatego, że od pół roku sama nie posiadam własnego adresu. Listy mogę odbierać w szpitalu, co jednak odejmuje czar całemu wyczekiwaniu na coś przeznaczonego wyłącznie dla mnie, gdy koperta pojawia się adresem przyklejona do szybki na portierni mijanej każdego dnia przez setki osób. Piszę jednak i uświadamiam sobie wiele rzeczy. Ważnych. Opisuję to P. dokładnie i chcę jednocześnie zapamiętać w sobie i dla siebie, by kiedyś kiedy nadejdzie zwątpienie odnaleźć cząstkę nadziei w tym, czego przecież nie wymyśliłam na potrzeby wykreślenia piórem kilku zdań, ale co istnieje naprawdę.

Otóż życie moje przez ostatnie pół roku zmieniło się diametralnie. Zmieniło w sposób nieoczekiwany, nigdy nie wyśniony, a jednak upruszony obecnie szczęściem. Czy może to oznaczać, że nie tylko nasze idealne plany mogą prowadzić do szczęścia w naszym tego słowa znaczeniu? Najwidoczniej zawsze może stać się coś, czego nigdy nie planowaliśmy, na mapie naszego życia może pojawić się miasto, w którym jestem po raz pierwszy składając tam cv, miasto będące początkowo zesłaniem z daleka do wszystkich i wszystkiego. Kilka miesięcy później siedząc w centrum tego miasta ze stopami zanurzonymi w płytkiej wodzie stawku Barlickiego i wsłuchując się w melodię wygrywaną w tle, dziękuję za każdą kroplę w fontannie. Siedząc na hamaku na środku wyspy i oglądając filmy pod wielkich dachem nieba oświetlonego nieśmiało przez lampiony zastanawiam się, czy Bóg stworzył to miejsce według moich oczekiwań. Czy pewnego razu w dniach moich pożegnań z rodziną, będących gorzką bramą do dorosłego życia, wkradł się w moje sny i pomyślał, że da mi w ramach rekompensaty krainę mlekiem i miodem płynącą.

W Krakowie miałam swą wspólnotę. Wydawało mi się, ze bez niej żyć nie potrafię, oddychać nie umiem. Wydawało mi się, że Boga mogę dostrzec tylko w tych tłumach wierzących obok mnie. Tu nie zastałam nikogo kto stworzyłby taką wspólnotę. Początkowo desperacko jej pragnąc szukałam i błądziłam. Z czasem klękałam w pustym i wielkim klasztorze przy rynku, twarzą w twarz z Bogiem, godząc się niejako na ten okrutny los. A może zaszczytem, który mnie spotkał jest możliwość bycia z Nim sam na sam.

Wiele znaczą dla mnie ludzie. Zawsze znaczyli i zawsze czułam potrzebę życia wśród nich. Rozmawiać, być. Bolą mnie ciągłe pożegnania, ciągłe oswajanie się niczym z Małego Księcia, wymagające przecież czasu i cierpliwości, a następnie brutalne rozjazdy w różnych kierunkach. Myślałam, że samotność to jedyne co mogę zastać w nowym miejscu. Dziś jednak widzę ilu ludzi pojawiło się tu w moim życiu mając sobie za nic czas potrzebny do nawiązania bliskich relacji, czas potrzebny do tego by spędzić razem Święta przy rodzinnym stole. Gdy wstaję zmęczona po ciężkiej nocy w szpitalu, pokonuję odległość jednego piętra i już w całkiem naturalny sposób pije kawę z termosu nad wodą nieopodal. Jak miło jest świętować czyjeś urodziny, z winem w ręku, przestrzenią tarasu u stóp i w małym, ale jakże trafnym towarzystwie. 

A praca. O pracy pisać nie chcę. O pracy pisać nie powinnam. 


poniedziałek, 7 lipca 2014

"Lubię sobie wyobrażać, że w dniu naszych narodzin otrzymaliśmy w prezencie cały świat." (Leo Buscaglia)

sobota, 5 lipca 2014

Wieczorem przyszła do mnie A. Mieszkanie w hotelu pracowniczym sprzyja takim wieczornym przyjściom. Dzieli nas tylko piętro. Ona po pracy, ja przed. Siedziałyśmy rozmawiając, chwilkę na tarasie podziwiając nasze życie. A. powiedziała, żebym już poszła spać, bo jutro muszę być wyspana, ale nie dlatego, że idę do pracy. Nie dlatego, że obejmuję dyżur, ale dlatego, że wieczorem w naszym hotelowym mieszkaniu znów będziemy wspólnie czciły czyjeś urodziny. 

Osiecka A.

Znów jestem w Opolu. Skończyłam czytać Osiecką i już za nią tęsknie. Kiedy oddam do biblioteki książki przez, które przebrnąć nie mogę, wypożyczę kolejną tej pisarki. Czytając jej opowiadania co chwilę mam ochotę coś zanotować, przepisać po stokroć, oprawić w ramki, krzyknąć: jak ona mnie rozumie!
Tymczasem w Opolu na Wzgórzu Uniwersyteckim wśród wielu zastygłych w bezruchu postaci siedzi Agnieszka O. z rozsypanymi kartkami u stóp, a na przeciwko niej puste krzesło. 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Dom.

Przyjechałam na wschód. Do domu. Do mojego miasta. Spotkałam całą moją rodzinę, jednak siedzę teraz sama i oglądam mecz piłki nożnej. Nie jest łatwo zatrzymać wszystkich przy sobie. Nie zależnie od tego czy mieszka się na wschodzie czy na zachodzie Polski. Każdy z nas ma swoje życie i każdy tym swoim powinien żyć. I żyje. I dobrze. Jestem więc w domu. I kończę, bo za chwilkę rozpocznie się kolejna połowa meczu. 

wtorek, 10 czerwca 2014

Miłość, która trzyma mnie przy życiu.

"Dawniej niż pływają ryby w oceanie,
Wyżej niż wzniósł się kiedykolwiek jakiś ptak,
Dawniej niż gwiazdy migoczą na niebie
Ja kocham Ciebie
Bardziej strzeliście niż wzniosła katedra,
Prawdziwiej niż drzewo, które rośnie w lesie,
Głębiej niż ostęp starodawnej puszczy
Ja kocham Ciebie"
(D. Fogleberg)

piątek, 6 czerwca 2014

Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba.

Dziś po pracy wybrałam się z A. do kina. Było to jednak kino niezwykłe i to właśnie ten fakt przeważył. Kino pod gołym niebem. Pod gwiazdami. W Opolu jest wyspa. Bolko. Na wyspie jest park. W środku parku znajduje się staw. Nad stawem jest Laba. I to właśnie tam leżaki, lemoniada, lampiony i " rozłożę ekran i wyświetlę film". Zawsze marzyłam o takim kinie. Pod czystym letnim, a teraz wiosennym niebem. Obejrzałyśmy film dający do myślenia. Wracając przeszłyśmy obok Amfiteatru. W tych dniach odbywa się tu Festiwal Polskiej Piosenki. Muzyka zalewa całe miasto. Z Amfiteatru sączą się głosy młodych artystów. Na rynku rozpostarto wielki telebim dający możliwość oglądania i słuchania festiwalu wszystkim tym, dla których zabrakło miejsca przed sceną. Słuchałyśmy więc spacerując. Wiele ludzi wyszło na ulice jak gdyby było to ich własne podwórko. My też często całe centrum Opola nazywamy swym podwórkiem. Takie już to miasto jest, taki jego czar.

czwartek, 5 czerwca 2014

Moje serce już na zawsze zostało rozdarte na całą szerokość Polski.

Urodziłam się w Stalowej Woli. Tam jest mój dom. Tam są moi rodzice. Stamtąd wywodzi się moje rodzeństwo. Tam dorastałam i kształtowałam swe serce. Studiowałam w Krakowie. To miasto wybrałam, to ono wybrało mnie. Tam spędziłam pięć lat tego wyjątkowego czasu w życiu człowieka, jakim są studia. Most pomiędzy beztroską a dorosłością. Tam uczyłam się życia na własną rękę. Tam zdobyłam przyjaciół z lat studenckich. Swą pierwszą pracę znalazłam w Opolu. W mieście, które pierwszy raz zobaczyłam składając CV w jednym z szpitalnych pokoi. Opole było dla mnie zaskoczeniem, niespodziewanym wyborem z braku bliższych sercu. W pewnym sensie przymusem opłakanym łzami z powodu odległości między wschodem a zachodem. W tym mieście mam swój hotel. Mam ludzi, którzy mnie tu przyjęli jak swoją, mimo, iż wyraźnie stąd nie jestem. W tym mieście żyję i uczę się doceniania dnia dzisiejszego. 


Moje serce już na zawsze zostało rozdarte na całą szerokość Polski. 
Jest późno. Jutro idę do pracy. Właśnie powinnam spać. Nie mogę jednak. Kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze dziewczynką kupiłam kartkę z cytatem A. Kamieńskiej "Czyste serce przywraca wzrok, oczyszcza oczy." Kiedy przeprowadziłam się do Opola, oprawiłam ją w białe ramki i postawiłam na stoliku, przy którym toczy się znaczna część mojego życia. By chłonąć je, by chłonąć te słowa, by żyć nimi, by mieć czyste serce, by wracać do czystości serca. Nie rozumiem wiec dzisiejszego dnia. Dzisiejszej rozmowy. Byłam zmęczona. Chciałam po prostu położyć się spać po ciężkiej nocy w szpitalu. Najważniejsze jest to by żyć ku wieczności, nie ważne jak wielu ludzi się z tym nie zgadza, lub w jaki sposób na to patrzy. Wróciłam więc do hotelu. Wieczorem zapaliłam świeczkę w świeczniku z parą ptaszków. Blask świec oświetlał białą ramkę. Ususzona lawenda leżała u jej stóp. Tory mojego myślenia starałam się nakierować na prostotę czystości. Otworzyłam książkę zatytułowaną: "Mundra" i czytałam ją aż do końca, stając się na nowo położną. 

środa, 4 czerwca 2014

Skończyłam kolejny rok życia. Po raz kolejny zostałam położną.

Wczoraj skończyłam kolejny rok życia. Urodziny są dniem wyjątkowym. Były. Z powodu miłości po pierwsze. Tyle miłości wokół, tyle ciepłych myśli, tyle słów, uśmiechów, tyle osób mnie wczoraj przytuliło do siebie, choćby żyły daleko. I kolor słońca w kocyku, i napis 'Opole' na torebce, bym poczuła się tu choć trochę jak u siebie, i zasuszona lawenda, i kwiat maku, ten najrzadszy, i wiadomości, telefony, wizyta w szpitalu by ucałować mnie osobiście w tym dniu koniecznie. I to, że znalazł się ktoś, kto koniecznie nie chciał dopuścić bym w tym dniu była sama. Kto czekał bym skończyła mój 12 godzinny dyżur w szpitalu, bym wróciła do hotelu i mogła wypić wino z okazji tego podwójnego święta. I tak zrobiłyśmy z Agą coś pysznego do jedzenia, zapaliłyśmy mnóstwo świeczek bez-zapachowych i siedziałyśmy aż po godziny dnia następnego rozmawiając. 
Urodziny to dzień, który weryfikuje to co za mną i otwiera coś co przede mną. 
Wczorajszy dzień okazał się dla mnie niezwykle ważnym. Wczoraj po raz pierwszy w mojej pracy już zawodowej przyjęłam na ten świat dziecko. Dziecko, które od tej pory będzie obchodziło ze mną urodziny. To było nieopisanie piękne uczucie. Pełne zachwytu wobec stworzenia, pełne szacunku wobec rodzicielstwa. Ojciec nowo narodzonego dziecka podszedł do mnie już po porodzie, przytulił mnie i złożył życzenia z okazji wspólnego naszego szczęścia. Czy to nie jest piękne? 
Wczorajszy dzień jednak nauczył mnie nie tylko radości wobec nowo narodzonego życia. Nauczył mnie pokory. A przynajmniej uchylił drzwi do prawdziwości mojej pracy jako położna.  

Przegląd

Długo nie miałam swobodnego dostępu do internetu, co sprawiło, że wiele myśli, które wydawały się pilne do zapisania, umknęło niepostrzeżenie. Zdarza się. Internet to nie wszystko. W czasie ostatnich dni wiele sytuacji miało miejsce.
Do Opola przyjechały dziewczyny z Krakowa by w tym pięknym, nowym dla wielu, mieście odbyć spotkanie Sekcji Kobiecej. Pierwszą myślą zalewającą me serce było to, iż znów Opole nie okazało się końcem świata, że znalazło się i to pięć kobiet w jednym czasie, które po prostu spakowały się i przyjechały by napić się wspólnie kawy na moim tarasie hotelowym. Otóż poczyniłam odpowiednie przygotowania, zdobyłam rzeczy niezbędne do ugoszczenia gości, których dotąd moje skromne mieszkanko nie posiadało i czekałam niecierpliwie na ich przyjazd. Spędziłyśmy razem dwa dni, w bogatym w sześć różnobarwnych postaci towarzystwie. Spacerowałyśmy po Opolu poznając jego najskrytsze zakamarki. Obejrzałyśmy pokaz tańczącej fontanny o zmroku, mocząc stópki i płytkich wodach stawu. Jadłyśmy wspólne posiłki. Urządziłyśmy sobie piknik na wyspie Bolko. Taki piknik z prawdziwego zdarzenia. Z kocykiem. Z koszykiem. No dobrze koszyk nie był klasyczny. Z przekąskami. Rozmawiałyśmy, dzieliłyśmy się życiem i swoją obecnością. Czy jest coś cenniejszego niż drugi człowiek? W czasie tego pobytu wciąż trwało nieprzerwanie misternie przygotowane spotkanie niosące ze sobą wielką mądrość płynącą z mądrości największej. 
Dzień matki. Nie miałam mojej Mamy blisko. Mogłam jej złożyć życzenia jednie telefonicznie. Mogłam ją usłyszeć z tęsknotą w słuchawce i kolejny raz uświadomić sobie jak niepowtarzalną rolą w życiu kobiety jest bycie matką. Uświadomić to sobie z perspektywy córki. Mogłam również złożyć życzenia z okazji dnia Matki każdej kobiecie w ciąży, której rano mówiłam dzień dobry na moim szpitalnym oddziale. Wiele z nich ze zdziwieniem i nieśmiało malującym się na twarzy szczęściem, uświadamiało sobie, że oto po raz pierwszy obchodzą to piękne święto. 

piątek, 16 maja 2014

Życie takim jakie jest.

Wciąż czytam Osiecką. Uwielbiam ją czytać i szybko wpadam w jej tok myślenia, widząc świat jej oczami. Moimi podobnymi do jej oczu. Dałabym jej nagrodę Nobla, a najlepiej dwie, by jedną mogła sobie zostawić wyłącznie dla siebie, drugą zaś oddała do podziwu tłumów czytelniczych. 
Nie piszę zbyt często ponieważ mój komputer powoli odmawia posłuszeństwa. Czasem nie chce się włączyć, niby przez jakieś niewłaściwe ułożenie kabla, który kiedy już ułożę odpowiednio boję się dotknąć. Tak więc ustawiony jest ten mój sześcioletni komputer w pozycji niewygodnej do pisania i służy mi dzielnie ostatkami sił. Jeśli kiedyś będzie mnie stać wymienię go na nowy z bólem serca. 
W Opolu pada, wciąż pada, poziom wody w Odrze się podnosi. Nie dobrze. 
Znów jestem chora. Czasem zastanawiam się dlaczego? Przez całe moje pięcioletnie studia tak rzadko mi się to zdarzało, a tu wciąż i wciąż, źle się czuję. Czy to stres, czy to niedbałość o siebie? W każdym razie A. przyniosła mi miód i mam nadzieję, że w połączeniu z cytryną i herbatą zdziała cuda w mojej sprawie. 
Byłam na konferencji położniczej we Wrocławiu. Piękna konferencja, ważne informacje, ważne sprawy, rozwój, dokształcanie się do którego zobowiązuje mnie ustawa o moim zawodzie, grono położnych, tak wspaniałych kobiet dla kobiet, armia z mojego oddziału, cała wyprawa pociągiem w pośpiechu i za własne pieniądze. A na koniec usłyszałam: "Nie. Nie jestem dumna." A ja jestem. Popłakałam się. 
Piękny mam zawód. 
Moja róża, rozkwita stając się coraz piękniejsza. Wciąż zadaję sobie pytanie czy potrafię się nią opiekować?
Tęsknie za domem. 
Od kilku dni nie mamy pralki. Hotel to hotel, rządzi się własnymi prawami. Uroczy jest. Kamienica cała w sobie jest urocza. Mam w niej wysoki sufit, o którym marzyłam i rzeźbione drzwi. Nie mam jednak pralki, piorę więc u koleżanki poza Opolem. Ludzie nad nami, nie uznają naszej potrzeby posiadania pralki, nie uznają nawet potrzeby posiadania czystych ubrań, pościeli, zasłon. Żaden argument.
Układam tu sobie życie takim jakie jest. Żyjemy w tym mieście, albo i jego okolicach tocząc wspólne życie. Każda z nas jest inna, każda ma inną przeszłość, każdą z nas czeka inna przyszłość. Dziś jednak jesteśmy tu i teraz, razem. To ważne. Myślę, że serce powinnam a nawet mam wypełnione z tego powodu wdzięcznością. Chodzimy do na spacery, najczęściej nad rzekę, bo jest piękna, bo stworzona przez Stwórce, bo jest namiastką natury i ukojenia. Czasem jednak nad fontannę, która wieczorową porą daje piękne pokazy z użyciem wody, muzyki i światła. Innym razem na koncert w amfiteatrze. Znalazłyśmy idealne miejsce, z którego widać wszystko jednocześnie nie płacąc nic. Czasem jest po prostu zbyt późno by kupić bilety. Innym razem znów parzymy kawę w termosie, zabieramy porcelanowe filiżanki, których kupiłam pięć w tajemniczym miejscu przy ulicy prowadzącej z dworca do rynku. Z tymi filiżankami siadamy nad wodą i delektujemy się poranną kawą wystawiając twarz na promienie przedpołudniowego słońca. Chodzimy razem do kina. Wieczorami tylko do studyjnego, rankiem do tego o wielu salach, bo ranki ma tańsze, i to znacznie. Jesteśmy w tym kinie niemalże same, seans tylko dla nas. Przesiadujemy w moim pokoju, który został nieoficjalnie wyznaczony jako naturalnie nasuwający się na myśl apartament, w którym nie brakuje wrzątku, kawy i miejsc do siedzenia. Pracujemy. Razem obejmujemy dyżury, oddajemy kobietom wszystko co najważniejsze i bezpiecznie prowadzimy ku końcowi naszej zmiany. Każda z nas ma w sercu swoje pragnienia, marzenia i coś na co czeka, a jednak wdzięczność i szczęście wypełnia nasze serca. 
Życie moje toczy się w dniu dzisiejszym. Nie wybiegam w przyszłość. Udaje się, choć czasami się nie udaje. 

wtorek, 6 maja 2014

O! pole a nie dwór.

Drugi dzień wolny w cyklu 12 godzinnych dyżurów. Ten drugi dzień wolny zawsze jest lepszy, jest wolnością i możliwością. Pierwszy przespany. Kiedy byłam na kursie BHP przed rozpoczęciem pracy Pani ucząca mnie powiedziała, że po nocnym dyżurze mamy odzwierciedlić wieczorny rytuał: wykąpać się, przebrać i położyć spać w pościeli, nie gdzieś ukradkiem na fotelu. I Bogu dziękowałam za ten obowiązek. Wypełniam go, choć wstając w ciągu dnia, nie ważne ile godzin bym odsypiała, nigdy nie czuję się wyspana. Dlatego pierwszy z wolnych dni jest dniem odpoczynku, dniem nieprzytomności, niemożności i zmęczenia po długiej nocy pełnej pracy. Drugi dzień jest prawdziwie wolny. Wstaję więc i żyję. Nie tak jak wczoraj, wstałam i nieżyłam. Dziś więc od rana zrobiłam zakupy, kupiłam sobie różę. Mały Książę miał swoją i ja mam swoją. Zawsze chciałam mieć swój kwiat, swoją roślinę. Tak jak Leon Zawodowiec kochać ją wiernie. Zawsze chciałam stać się odpowiedzialna, a skoro już za życia jestem w szpitalu, w domu być może też potrafię. Kupiłam jej doniczkę w kolorze kawy z mlekiem i podstawkę w tym samym i teraz czekam i będę obserwować jak rozkwita do życia i zdobi me życie. Umyłam też mój taras. Tak będę go nazywać. Ciepłe, słoneczne dni skłaniają do tego by część przynajmniej życia przenieść na tę właśnie przestrzeń. Okna szpitalnych dyżurek nie zachęcają, ale śpiew ptaków bywa kuszący. Tak więc taras gotowy jest do rozścielenia na nim koca, ułożenia poduszek i czytania książek w towarzystwie ludzi i kawy. Kupiłam też piękne pudełko w kolorze białym z turkusowymi ornamentami. Złożyłam je, ale jeszcze nie zdecydowałam co w nim umieszczę. Opole wciąż kwitnie. Zachęca do spacerów, do spotkań. Dziś więc o 18:00 planuję się spotkać nie z jednym człowiekiem ale kilkoma. 

niedziela, 4 maja 2014

Fontanna łez

Wróciłam ze wschodu. Tam jestem u siebie. Czuję to, widzę i doświadczam. Na każdym kroku. Tymczasem jednak mieszkam na zachodzie co również dostarcza mi szczęścia. Nie ma więc co wzdychać. Chwila w domu pozwoliła mi odpocząć, poczuć ciepło domu, spędzić czas z rodzicami i rodzeństwem.Chwila ta pozwoliła mi również zapomnieć o tym co tworzy moje ówczesne dorosłe życie. O pracy, o obowiązkach, o Opolu, o odległości i braku tego czego brak. Nie zapomniałam jednak ani na chwilę o tym co mam obecnie, tęskniąc za Opolem, pracą i moim ówczesnym dorosłym życiem. Tak to już jest. Kilka dni w domu dobiegło jednak końca. Przyszło mi w środku nocy przyjechać do uroczego miasta na śląsku opolskim, by rano objąć dyżur w szpitalu. Spotkałam się z A. Ustaliłyśmy plan na najbliższy czas. Wieczorem poszłyśmy na spacer odwiedzić A. Przypadkiem natrafiłyśmy na pokaz fontanny, który ukazał nam całe swoje piękno o 21:30, nieopodal naszego hotelowego domu. Wzruszające. Naprawdę mnie to wzruszyło, choć sama nie wiem dlaczego. Czy teksty polskich piosenek, czy magia wieczoru, czy to, że mimo mojego krótkiego pobytu w Opolu mam bliskich tu ludzi, którzy są w stanie marznąć ze mną by oglądać fontannę, czy może to, że właśnie tak wygląda moje życie teraz i moje szczęście maluje się w barwach tej fontanny? 

środa, 23 kwietnia 2014

I. awansowała. Kupiłyśmy jej książkę o idealnie dopasowanym tytule "Jesteś cudem", by zmieniając piętro pamiętała o swojej wartości, z jaką to wypuszczamy ją z naszych objęć. Poszłyśmy coś zjeść i na spacer z okazji pięknego ciepłego wieczoru po burzliwym dniu. Spacer nad wodę i wodospad sprawia, że życie jest piękne. 

Drzewa

Mam w Opolu swoje trzy ulubione drzewa. Jedno stoi na samym środku miasta, blisko kamiennego ronda, blisko rynku i deptaka, obok uroczej fontanny z mozaiki i stoiska dla rowerów miejskich. Platan, ogromny platan stojący tam od zawsze zapewne. Jest piękny i dostojny, na swoim miejscu po prostu wrośnięty korzeniami głęboko w opolską ziemię. Drugie drzewo rośnie obok szkoły rodzenia. Schowane gdzieś przy parkingu szpitalnym, w miejscu, które mogę podziwiać z okien mojej pracy. Kwitnie w środku miasta na mocno i ciemno różowy kolor i tak zdobi widok z okien przynosząc na myśl nowe, rozkwitające życie, tak jak życia które rozkwitają w tym szpitalu nieustannie. Kolejne rośnie przy ul. Ozimskiej, zaraz obok budynku uniwersytetu. Jest jasno różowe, a może trochę brzoskwiniowe i mówię tu o kolorze, a jego kwiaty długo kwitnące są większe i bardziej nietypowe niż większość kwiatów na drzewach kwitnących. Drzewo to niskie jest i rozłożyste tworząc jedyny w swoim rodzaju parasol rozłożony nawet gdy nie pada deszcz. Oto trzy moje wybrane drzewa w Opolu. 
Piękno tego miasta zaczęło rozkwitać już kilka tygodni temu. Powoli i nieśmiało ukazując nowe i coraz śmielsze kolory. Z każdym dniem jest jednak coraz piękniej. Trawa zielenieje, jakby zakończenie postu dało jej jakieś ciche pozwolenie na to by radować ludzi. Ptaki zaczęły śpiewać i wypełniają teraz mój pokój swym śpiewem przez otwarte drzwi balkonowe. 
Słucham ostatnio muzykę, którą tworzy Ed Sheeran. I. ukazała mi piękno jego twórczości. I coś co pochłonęło mnie zupełnie, wplatając w słowa i melodię całe moje obecne życie i uczucia "Wayfaring stranger". Tęsknię już za domem. Potrzebuję go. Potrzebuję mojej rodziny. Miłość - cały sens życia. 

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Życie

Życie jest drogą prowadzącą do śmierci. Śmierć jest bramą do życia. Święta mijają. Po raz pierwszy spędziłam je poza domem. Poza rodziną. Życzliwi ludzie nie pozwolili mi zostać samej. To piękne i dobre. Nic jednak nie zastąpi domu, własnego i jedynego, nic nie zastąpi rodziny, każdego z osobna w niej. Nikt. Nie byłam sama. Jak przystało na święta piekłam placki i robiłam sałatki, pracowałam w kuchni w fartuszku i choć nie była to moja kuchnia to pełna wdzięczności jestem za tę pomoc w niejednym tego słowa znaczeniu. Wiele czasu spędziłam w pracy. Tym oto charakteryzuje się życie dorosłe. Pracą w święta,w dzień i w nocy, 400 km od domu, gdy wszyscy inny gromadzą się w nim przy jednym stole. Dnie spędzałyśmy z A. w szpitalu, wieczory w kościele. Tak jak przystało na Święta przystroiłyśmy koszyczek, który jednak nie został uświęcony wodą, zjadłyśmy śniadanie wielkanocne. A. zabrała mnie do swojego rodzinnego domu, gdzie był stół i jej rodzina i gdzie mogliśmy razem przy nim usiąść. 

Są różne lata życia i jest różne przeżywanie świąt, są różne miasta i domy na świecie, są różne kościoły w których można się modlić, różne okoliczności jedzenia śniadania wielkanocnego, ale to co jest w tym wszystkim najważniejsze Bóg jest jeden, ponad tym wszystkim ten sam. 

środa, 16 kwietnia 2014

Życie

To życie nie jest udawane. Żyję i oddycham na prawdę, moje serce na prawdę bije, z jednej strony tak przyziemnie tłocząc krew do każdej najmniejszej części mojego ciała, z drugiej zaś kryjąc w sobie pokłady miłości. To, życie mimo, że złożone z ulotnych chwil, z poczucia życia na odwiecznym wyjeździe, z mieszkania w pokoju hotelowym z odwieczną tęsknotą do prawdziwego domu, mimo to jest prawdziwe. Wszystkie uczucia, emocje, tęsknoty, szczęścia i zawody, to wszystko nadaje mu prawdziwości tu i teraz, jednocześnie rozciągając sens życia na wieczność. 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Czas przedświąteczny.

Święta niedługo. A powinny trwać od ponad dwóch tysięcy lat. Zasadziłam rzeżuchę w małej szklarni i czekam na pierwsze kiełkujące rośliny. Kupiłam małego baranka, trochę przypominającego tego z Małego Księcia. Kilka malowanych, nieprawdziwych pisanek, by było widać w hotelowym mieszkaniu, że święta niedługo. Kupiłam też standardowe opierzone małe kurczaczki z oczkami z koralików i nóżkami z drutu. Do niczego nie pasują. Staram się. A i tak cały niemalże czas świąteczny spędzę w pracy. Jeśli nie w pracy, to w domach życzliwych ludzi. Nie tu, w hotelu. Ale niech hotel, któremu przydzielono na ten czas rolę mego domu, choć trochę odzwierciedla urok domu w Stalowej W., który to zawsze pełen jest wyjątkowości. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Mam wrażenie jakbym nie wychodziła ze szpitala. Ostatnimi czasy. A wyrabiam jeden klasyczny szpitalny etat.
Zbliżają się święta. Nie pojadę na wschód. Wyczekam zmartwychwstanie w tym dalekim kraju. Świętując, tak czy inaczej, w końcu to święto dotyczy losów całego świata od wschodu po zachód, z północy na południe. Muszę tylko moje serce i otoczenie przygotować na ten czas.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rower

Lubię jeździć na rowerze. Pochodzę z miasta zwanego kiedyś miastem rowerów. Dziś już chyba nie. Nie mam tu własnego, ale na szczęście Opole jest jednym z miast posiadających rowery miejskie. Stoją na rogach ulic w niebieskich szeregach czekając pokornie na rozkazy. Pojechałyśmy z A. na wycieczkę po wyspie. Wyspa cudowna. Brakuje słów by opisać, brakuje aparatu by sfotografować. Kupię sobie aparat, skoro rower mogę wypożyczać. Zieleń powoli zalewająca tę okoloną rzeką przestrzeń jest niezwykle żywa o tej porze roku. Kwiaty kwitnące, ukazujące swoje pierwsze kolory zachwycają swoim pięknem, z natury pięknym, po prostu stworzonym. Ludzie spacerujący, i korzystający z błękitu nieba są zwieńczeniem obrazka. A my przemierzałyśmy ścieżki wyspy poznając ją z pozycji rowerzysty. Śpiew ptaków, kaczki na stawie. Drewniane molo. Kiedyś to sfotografuje. Kiedyś to spamiętam na zdjęciach, bo pamięć zawodzi. 

środa, 2 kwietnia 2014

Znów poszłyśmy do kina. Tym razem w większym gronie. Tym razem sala była pełna. Znów podziwiałyśmy nie widząc. Znów oglądałyśmy wspaniały film, tym razem oparty na prawdziwej historii. Znów wyszłyśmy z kina tylnym wyjściem. Znów serce moje tęskni za nieskończonością.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Jak wygląda życie? A jak powinno wyglądać? Szczęście, nieszczęście, radość i wściekłość przeplatają się wzajemnie tworząc kolorowy krajobraz. Wszystko mnie boli. Wczoraj jeszcze się tego nie spodziewałam, ale dziś już boli. A najbardziej boli serce. I spacer nie pomógł. Na chwilę pomogła wizyta w kinie "Meduza" choć nie obejrzałam żadnego filmu. Spotkałam tam ludzi szczęśliwych i kulturalnych. To pomogło. Na chwilę. 
Po dłuższej chwili nieobecności wracam dziś do pracy. Z rozbitym sercem i myślami, które to wczoraj już zaczęły rozbijać się po mojej głowie szukając właściwego w niej miejsca. Nie znalazły. Życie.  

poniedziałek, 31 marca 2014

Piknik nad Odrą

Siedziałyśmy z A. na trawie nad Odrą. Postanowiłyśmy. Piknik. Synchronizacja dyżurów, data ustalona. Optymalna, tak ciężka w 12 godzinnym trybie naszego życia. A jednak. A. ma swój i mój grafik, ale powiedziała, że mi mojego nie odda. Wieść rozniosła się po szpitalu. Kilka wymienionych wiadomości i role zostały podzielone. Nastał dzień. Byłam po ciężkiej nocy. Ktoś inny przed ciężkim dniem. Ale na czym innym ma polegać nasze życie, jeśli nie na tych relacjach, które zakwitają nad Odrą na trawie zielonej. Samochód pełen rzeczy, wiklinowy koszyk, grill, jedzenie. My. One. Rozłożyłyśmy koce. I. rozpaliła grilla, pełniąc rolę strażnika ognia niezastąpionego. Pyszne potrawy rozłożyłyśmy na talerzach, komponujących się ze sobą białych plastikach i beżowej porcelanie. Rozlałyśmy do kubeczków jasno różowy napój. Spędziłyśmy razem czas. Słońce górowało, a następnie powoli zachodziło w naszej obecności przenosząc miejsce pikniku w pogoni za światłem i ciepłem. Bo na czym innym ma polegać nasze życie jeśli nie na wielbieniu stworzenia jakim jest jasne słońce na niebie błękitnym, zielona i miękka trawa pod naszymi stopami, niebieska rzeka płynąca tuż obok, i ludzie, przede wszystkim ludzie. 

czwartek, 27 marca 2014

Życie bywa przewrotne. Może to i dobrze. Na pewno. Coś co wydawało się jeszcze przed chwilą największym nieszczęściem, karą za nic, utrapieniem i uciemiężeniem dziś przeobraża się w szczęście, którego ciężko się wyrzec. To daje nadzieję. Wielką nadzieję.
Szczęście we mnie rozkwita.
Miłość we mnie płonie.

poniedziałek, 24 marca 2014

Panna wyklęta

Słuchałam dziś płyty "Panny wyklęte". Wciąż ubolewam, że nauka historii w szkole nie sięgnęła nigdy II Wojny Światowej. Nie wiem nic o tamtych czasach. Nie wiem prawie nic. Słuchałam i jedno wiem. Chcę umierając móc powiedzieć: "(...) zachowałam się jak trzeba." One są dla mnie przykładem. Ich siła, wiara, nadzieja i miłość.
I co pierwsze przychodzi mi na myśl, to zadzwonić do H. i powiedzieć:
"Powiedz bliskim
zachowałam się jak trzeba
nie dla medalu, tam już nagród nie potrzeba
to dla ciebie kropelka Polski
daj ją dzieciom gdy nie wiedzą o czym śnić."

niedziela, 23 marca 2014

Jestem położną.

Jestem położną. Wybrałam ten zawód mając kilkanaście lat. Nie wiedząc o nim zupełnie nic. Asystowanie przy narodzinach dziecka - te jedyne i wystarczająco przekonujące słowa sprawiły, że postanowienie to było i nadal jest, głęboko i stabilnie zakorzenione w moim sercu. Dziś jednak jestem już położną posiadającą numer prawa wykonywania zawodu i podbijającą się pod wykonanymi czynnościami własną pieczątką. Dziś moje marzenie zmieniło się w rzeczywistość, a ja wciąż nie mniej wzruszona staję wobec faktu narodzin nowego życia. Położnictwo to służba. Zawsze tak o tym mówię, i zawsze to podkreślam, by każdy wiedział, że jako położna jestem po to by mu służyć. Nie mówię tego po to absolutnie by umniejszyć temu zawodowi, który określany jest jako „najpiękniejszy zawód świata.” „Położna to najpiękniejszy zawód świata. To kobieta w bieli, otwierająca oczy na świat i usta do krzyku.” Stanisława Leszczyńska – położna II Wojny Światowej. Bycie położną, to bycie tą, która służy, ale niezwykle ważne jest to, iż słowo „służba” nie jest tu jednokierunkowe. Owa służba, o której mówię, służy mnie samej. Jako położna staję u progu życia w roli pokornej służebnicy Pana i kobiety poddanej aktowi narodzin zamyślonemu przez Stwórcę. Kto dokładniej zagłębi się w tematykę dotyczącą okołoporodowej części życia opisanej od strony fizjologii ciała ludzkiego, dostrzeże jak wiele pokory wobec natury trzeba mieć opiekując się kobietą ciężarną, rodzącą czy położnicą. Dostrzeże również jak idealnie Bóg stworzył kobietę do bycia matką, jak doskonale zaplanował akt porodu. Jak niewiele mogę zrobić, jak wiele mogę służyć. J. H. Schmidt w roku 1855 pisze: „[…] akuszerka przy porodach prawidłowych ma wiele do uważania, mało do działania; nie ona lecz natura płód na świat przynosi. Zwracając spokojnie uwagę na naturę, starać się wiec o to powinna, aby szkodę oddalić, niż aby istotną korzyść przynieść, kto wiec chce czynić więcej, niż tego potrzeba, zawadza niewczesnym działaniem swem naturze […]” Widać to szczególnie w porodach fizjologicznych kiedy, jak to ładnie zostało ujęte, przyjmuje się poród na swoje ręce, nie zaś odbiera. Służy nie zaś działa. Nie umniejszam tym samym dorobkowi medycyny w zakresie położnictwa, która bez wątpienia ma wiele nieocenionych zasług w opiece okołoporodowej. Mówię tu o zupełnie innych aspektach, kryjących się poza cielesnością kobiety i dziecka. U progu życia można dostrzec Boga. A może raczej, nie można Go tam nie dostrzec. Piękno i wyjątkowość tego wydarzenia oraz ogrom miłości jaki jest obecny gdy nowe życie pojawia się na świecie, gdy to kobieta jako wybranka Boga czynnie uczestniczy w akcie tworzenia świata, w tym stwórczym akcie, który Bóg rozpoczął stwarzając raj, nie równa się z żadnym innym wydarzeniem. A ja jako położna mam zaszczyt w tym uczestniczyć. To tak jakbym kilka razy w tygodniu stała u boku Boga, który u początku świata stwarzał wszystko co dobre. To zaszczyt.

sobota, 22 marca 2014

Wypiłam rano kawę z moją sąsiadką z piętra wyżej.
Poszłam z nią na spacer i na trawę nad Odrą. Ustaliłyśmy termin pikniku. W niedzielę. Nie tą.
Ugotowałam obiad.
Przetańczyłam dziś dwie godziny.
Jutro niedziela, a ja dzień święty święcić będę pracą.


czwartek, 20 marca 2014

Kino studyjne

Kino studyjne. W czasach gdy możliwość oglądania filmów za darmo daje nam piracka przestrzeń internetu, z drugiej strony znów, dopiero za ciężko zarobione pieniądze otwierają się przed nami sale wielkich kin umieszczonych przy centrach handlowych, 8zł i najwyższe piętro jednej z kamienic opolskich wydaje się być idealne. 
"Smak Curry" to polski tytuł filmu głęboko osadzonego w kulturze indyjskiej. Akcja toczy się w zatłoczonych Indiach, których gwar niepostrzeżenie wkrada się na salę kinową, zaskakując egzotycznością tego kraju. Kobieta, główna bohaterka, przyrządza z namaszczeniem posiłki dla swojego męża, walcząc tym samym o jego miłość, podczas gdy on z obojętnością omija ją w każdej sferze ich wspólnego życia. Tymczasem menażka zawierająca kwiat tradycyjnej indyjskiej kuchni trafia do zupełnie obcego mężczyzny. Pomiędzy dwójką nie znających się ludzi, rozpoczyna się dialog, pisany listami, rozwijający się i urastający do czegoś więcej niż podziękowania za przyrządzony posiłek. "Smak Curry" to film bez zbędnych słów, przeplatający całą gamę uczuć i emocji z trafnie sformułowanymi zdaniami, które zamykają rozgrywające się sceny w idealnie dopasowane ramy jednocześnie otwierając przed widzem całe przestrzenie nakłaniające do przemyśleń. 

czwartek, 13 marca 2014

Szczęście.

W ciągu życia, roku, miesiąca czy nawet dnia zdarza mi się wiele razy weryfikować swoje szczęście. Skupiać myśli i uwagę na tym ulotnym uczuciu ulokowanym gdzieś nieuchwytnie głęboko w sercu czy na dnie duszy, by odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jestem szczęśliwa? Odpowiedź zazwyczaj maluje się sama, choć wciąż ciężko uchwycić jej kolory czy kształty. 
Kupiłam dwa dni temu płyn do płukania, który używa moja mama, w ojczystym mym domu. Zrobiłam pranie i teraz pokój w hotelu zalewa zapach przynoszący mi na myśl ją i dom. Piękne. 
Dziś po szkoleniu BHP, jakże istotnym, poszłyśmy z A. i A. na obiad i spacer na wyspę. Usiadłyśmy na trawie, łapiąc ciepło popołudniowego słońca i rozmawiałyśmy o sprawach nie tyle wzbudzających uśmiech na twarzy, co prowokujących do śmiechu w głos. 
Wyzbyłam się jakichkolwiek wymagań wobec życia. A może postawiłam sobie za cel doskonałe wymagania. W każdym razie wymaga to ode mnie nic i najwięcej jednocześnie. Nie dotyczą mnie rozmowy o kredytach na mieszkanie. Nie dotyczą te o tym na co wydać pieniądze, a na co nie. 
Wczoraj zebrałam się na odwagę. Mimo później pory o jakiej wstałam, po ciężkiej nocy w szpitalu, tj. 16:00, poszłam na spotkanie wolontariuszy jednego z opolskich stowarzyszeń. Bałam się. Wstydziłam. Bo sama. Bo jestem położną, i tak do końca nie wiadomo czy w ogóle będę tam potrzebna. Poszłam jednak. I cieszę się, z odwagi, poznanych ludzi, pojawiających się perspektyw. 
W dniu wczorajszym również, pomimo, iż późne wstawanie tj. 16:00 zazwyczaj budzi dojmujące poczucie smutku z powodu straconego dnia, zdążyłam do kina studyjnego na seans. Będąc pewna, iż obejrzę film o Indiach, z przyjemnością zobaczyłam holenderską produkcję o zaskakującym przesłaniu. Zapłaciłam 8 zł, usiadłam w drugim rzędzie, uśmiechnęłam się w głębi duszy i podziwiałam, nie widząc. 

piątek, 7 marca 2014

Żyję w mieście.

Podróż na wschód dodała mi sił, wiary, nadziei i miłości. Ciepło domu ogrzało, wlało w serce coś, co teraz tli się we mnie, w tej dalekiej krainie, w której przyszło mi dziś żyć. Piszę dziś, bo wczoraj jeszcze nie spodziewałam się, że będę tu mieszkała, jutro znów mogę zdziwiona patrzeć w przeszłość żegnając to miasto. Nigdy nic nie wiadomo. Żyję więc dziś. Wczoraj natrafiłam na film zatytułowany "Poland is beautiful" ukazujący piękno naszego kraju. To prawda. Zobaczyłam tam Mazury, które od pierwszych lat mojego życia kołysały mnie delikatnością fal na jeziorze. Zobaczyłam błękit wody, który od zawsze obecny był w moim życiu dzięki rodzicom, stając się miejscem, do którego wraca się jak do siebie, jak do świata stworzonego przecież dla każdego na własność. Zobaczyłam morze, linię polskiego horyzontu. Zobaczyłam Zakopane i Tatry, od zawsze zbudzające podziw i szacunek. Zobaczyłam też Podkarpacie, Rzeszów i Bieszczady. Wzruszenie zalało moje serce, nie czekając na pozwolenie, na jakikolwiek znak. Tęsknota zaszkliła oczy, na chwilkę przed wyjściem do pracy. A mimo to, jestem tu szczęśliwa. W tej odległej krainie, która porywając mnie z bezpiecznego, znanego mi dotąd świata odkryła przede mną nieznane mi przestrzenie. Tęsknoty i pragnienia serca, są moją modlitwą. Szczęście we mnie dziś, w tym, życiu takim jakie jest, jest we mnie wielbieniem Najwyższego. 
Żyję w mieście, które nie zaznało zimy. Wciąż na niebie świeci słońce, pozwalające na spacery, ukazujące piękno kamienic otaczających rynek, wyspy, będącej parkiem, czy wody przecinającej Opole na wskroś. Żyję w mieście, w którym wszędzie jest mi blisko. Do teatru, do kina, do galerii, na rynek, nad Wenecję opolską, nad Odrę, na bulwary, na dworzec PKP, na dworzec PKS, do amfiteatru, do fontanny, na wyspę, która jest parkiem, nad staw i molo na tym stawie umieszczonym w samym sercu zieleni. Żyję w mieście, gdzie istnieje biblioteka filmów, pozwalająca wypożyczać filmy, co stanowi dla mnie nowość i nowo odkrytą możliwość. Żyję w mieście, w którym na najwyższym piętrze jednej z kamienic (znajdującej się nie więcej niż 5 minut od mojego mieszkania) znajduje się urocze kino studyjne, gdzie filmy mogę oglądać za 8 zł, pijąc przy tym herbatę z miodem z mojego przeciekającego, lecz wiernego termosu. Żyję w mieście, które okazało się nie być końcem świata dla bliskich mi ludzi. A nawet jeśli jest końcem świata, to ludzie mi bliscy, ku mojemu szczęściu, są w stanie na ten koniec świata za mną pójść. Żyję w mieście, które dało mi pracę, które kształtuje we mnie wiedzę i umiejętności, które sprawia, że staję się położną. 
Żartujemy sobie z A., wychodząc ciemną nocą z pracy, że toczymy sobie tu nasze życie, mieszkając na terenie pracy, okno w okno ze szpitalem, czytając książki w pokoju hotelowym i robiąc wspólnie zakupy dla zabicia czasu, ale w prawdzie jesteśmy obie szczęśliwe. 
Tęsknoty i pragnienia serca, są moją modlitwą. Szczęście we mnie dziś, w tym, życiu takim jakie jest, jest we mnie wielbieniem Najwyższego. 
Amen. 

czwartek, 27 lutego 2014

Jak zwykle na wschód

Wracam dziś do domu. Od rana czuję z tego powodu szybsze bicie serca. Tysiąc razy sprawdziłam już czy mój bilet jest na dziś i czy o godzinie, o której spodziewam się zastać autobus na dworcu. Spakowałam jak najmniej rzeczy, jadąc z pustą walizką będę mogła znów jak najwięcej domu i miłości w nim skrytej zabrać na zachód ze sobą. Uruchomiłam całe możliwe wsparcie by nie wyjść dziś z pracy po godzinach, co mogłoby przyczynić się do spóźnienia na to jedyne i wyjątkowe połączenie Opola ze Stalową Wolą. Nie mogę się już doczekać, uwierzyć też nie mogę i nie uwierzę dopóki nie zobaczę szerokich ulic mego miasta. Praca dziś będzie dla mnie ciężka, będzie oczekiwaniem i tęsknotą do tego co tam, wymagającym ciągłego skupienia na tym co tu. 

piątek, 14 lutego 2014

Katowice

Jadę dziś do Katowic na konferencję położniczą. Powoli staje się to znów dla mnie normalne. W przeciwieństwie do początków mojej pracy w tym zawodzie, kiedy to natłok zdarzeń sprawiał, że nawet czytanie "Akuszerki", która jest przecież powieścią, wieczorami wydawało mi się znaczną przesadą. Jadę więc, zdobywać wiedzę, co ostatnimi czasy jest nieodłącznym elementem mojego życia. Tym razem już nie z perspektywy studentki, ale osoby podbijającej się pod wykonanymi czynnościami własną pieczątką. I dobrze, ze do Katowic, do których brak mi sentymentu. Gdyby to był Kraków, wysiadłabym i została. 

czwartek, 13 lutego 2014

D. była u mnie. Spędziłyśmy razem trzy dni. Trzy dni wolne od pracy, a jednak moje myśli wciąż do niej wracały, rozmowy nieustannie nawiązywały do trudów położnictwa. Zwiedziłyśmy Opole. D. równie zgodnie ze mną określiła je jako śliczne miasto. Spacerowałyśmy po starej, najbardziej urokliwej jego części, którą mam zaszczyt zamieszkiwać, spełniając jednocześnie odwieczne marzenie mieszkania w kamienicy. Spacerowałyśmy nad opolską Wenecją, po wyspie Bolko. Siedziałyśmy na molo nad zamarzniętym stawem. Piłyśmy kawę w ukrytej w podziemiach kawiarni. Gotowałyśmy razem obiad. Wszystko to tworzyło wspólne życie, którego brakuje mocno już zaraz po pożegnaniu na dworcu autobusowym, z którego to D. ruszyła w drogę do naszego domu na Podkarpaciu, a ja powoli wróciłam w ten mroźny wieczór do pustego pokoju hotelowego. Nie przywiązuję się jednak do tej pustki, do odległości, do życia w hotelu, bez własnego przedpokoju i kuchni. Nie snuję planów. 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Dziś największym mym szczęściem jest to, że jutro przyjedzie do mnie D. Bo nie ma większej miłości. Bo siostra to coś o wiele więcej. Bo to czysta miłość.

wtorek, 4 lutego 2014

Proste, codzienne zdarzenie.

"Nie wiadomo, jak długo trwałoby to kurtuazyjne oczekiwanie, gdyby nie Miriam, która pozdrowiła Eliszebę pozdrowieniem pokoju, a słowa jej, zwyczajne i proste, okazały się w skutkach wydarzeniem niezwykłym, wybiegającym daleko poza powszedni zwyczaj powitania. Jest to jeszcze jeden dowód na to, że cudem jest nie tylko wskrzeszenie zmarłego czy uleczenie ślepca ślepego od urodzenia, ale może nim być również proste, codzienne zdarzenie, które z przyczyn głębokich, lecz niedostrzegalnych dla ludzkiego umysłu otwiera przed człowiekiem widok w głąb spraw niedocieczonych." 
R. Brandsteaetter "Jezus z Nazaretu" 

sobota, 1 lutego 2014

Wstaję o piątej trzydzieści rano. Klękam. Modlę się. Oddaję moje oczy, myśli, ręce, serce, wiedzę i umiejętności. Oddaję wszystkie kobiety i nowe życia tlące się w nich pod opiekę doskonalszą od mojej. To Bóg stoi u bram życia. Oglądam wieczorami "Call the midwife." Odnajduję tam pasję, powołanie, zaufanie, oddanie. Widzę tam młodą położną w niebieskiej sukience, podobnej do mojej. Widzę jej starania, słyszę jej myśli wypowiedziane z perspektywy czasu głosem starszej kobiety. Ktoś zapytał czy nie dość mi "pracy w pracy", a ja myślę, że położnictwo to więcej niż praca. 

piątek, 31 stycznia 2014

"Grobowiec świetlików"

Kiedyś wieczorem w domu przypadkiem natrafiłam na film animowany o chłopcu i jego małej siostrze podczas wojny. Obejrzałam go, myśląc, że to jedna z tych bajek, na które trafia się przypadkowo i zapomina o nich wraz z nastaniem napisów końcowych. A jednak oglądałam scenę po scenie z zapartym tchem. Po latach film ten wciąż wracał do mnie, gdzieś przypadkiem, raz na jakiś czas, jego sceny malowały się we wspomnieniach skłaniając do ponownego obejrzenia. Nigdy jednak nie udało mi się go odnaleźć, nie udało mi się dobrać odpowiedniej sekwencji słów, którą google uznało by za właściwie naprowadzającą na ten film. Stał się on więc wspomnieniem dawnych lat, nieuchwytnym, a im bardziej nierealnym tym bardziej upragnionym. Takim jak jakiś smak czy zapach, który mocno z czymś się kojarzy, ale tylko z czymś co było ważne i raz i nigdy się nie powtórzy. Dziś jednak podczas czytania artykułu o sytuacji kapucyńskich misjonarzy w Afryce, napisanego przez Hołownię, u boku strony mój wzrok przyciągnęły wybrane sceny animowanego filmu. "Grobowiec świetlików". Tak to on. Z 1988 r. Niesamowite jak spełnienie najskrytszego marzenia. 

sobota, 25 stycznia 2014

Przypowieść o witrażach

Człowiek pewien widział, jak gasły gwiazdy
I płynęły astronautyczne
Wyprawy po złote runo
I pomyślał, że łatwiej jest zdobyć
Puste przestrzenie między galaktykami
Niż pokonać pustkę własnego serca.
Kto w nocy płacze, wtórują mu gwiazdy.
Spytał jedną z dróg swoją mleczną siostrę,
Czy zna uczucie lęku, rozpaczy i cierpienia.
Nie otrzymawszy odpowiedzi,
Pochylił głowę i zakrył oczy dłonią,
Gdyż walcząc o swoje istnienie
W kosmosie
Zapomniał, że jest jedną z postaci
Obwiedzionych ołowiem w kolorowym witrażu.
Istniał, gdy przenikało go światło.
Ponieważ żył w ciemnościach,
Był niewidomym szkłem.  

Roman Brandstaetter
Życie wydaje mi się podobne do wyjazdu na wakacje. I to nie dlatego, że odpoczywam, czuję promienie słońca na twarzy czy słyszę szum morza każdego wieczoru o zachodzie słońca. Wydaje mi się być takim czasem, ponieważ żyję w ciągłym wewnętrznym przekonaniu, że jestem tu na chwilę. Chwila ta minie za jakiś, nie wiadomo jak długi czas, a ja wrócę. Dokąd ? Tego nie wiem. Do siebie z pewnością. Podczas ostatnich sześciu lat swojego życia mieszkałam w pięciu różnych mieszkaniach, za dom uważając wciąż Stalową Wolę. Naturalne więc wydaje mi się, że łóżko, w którym śpię, czy półka na książki są tylko chwilową dekoracją mojego życia. Iść naprzód. Wciąż. Czytałam dziś słowa, które do tego skłaniały. Podczas podróży przez życie można zabłądzić, ale jest nadzieja na powrót, na wkroczenie znów na dobrą drogę, na znalezienie odpowiedzi na pytania, poczucie miłości, odzyskanie wiary. Pozostając w miejscu, zostaje się w błędzie, nigdy się z niego nie wychodzi, przyzwyczajając się do życia takiego jakim jest. A przecież stworzeni jesteśmy do działania, miłości, czynu, rozmów, tańczenia, śpiewania, służenia i podążania...  



Najważniejsze w tym wszystkim jest to, iż życie jest nieodgadnione i niepewność może zamienić się w niezaprzeczalny fakt, a coś co niezaprzeczalne zniknąć w każdej chwili. 

środa, 22 stycznia 2014

Czas taki nastał.

Zamilkłam. Na jakiś czas, bo ciężko żyć mi i pisać. Brak słów, które ujmą całe to zamieszanie, całą tą burzę, brak słów, które przeleją ocean łez wylanych, brak słów grzmiących, siejących strach równy temu, który we mnie jest. I brak zdań, które tak doskonale opiszą doskonałą Obecność. A jednak wracam by pisać, bo to ważne, bo to dla mnie ważne, choć wciąż uczę się pokory w pisaniu od mistrza R. Brandstaettera. Nie porównując z nim nawet kropek stawianych na końcu zdania. Nie śmiałabym. Udałam się więc bo Biblioteki, bo dokąd, i wypożyczyłam kilka jego książek, poezji i prozy. Towarzyszy mi więc ten mówiący w ciszy do mnie autor, co rano i przed snem. Nowe moje życie jest tak inne od wszystkich poprzednich jego odsłon. W otchłani samotności pojawia się coraz więcej ludzi. Wyszukanych przypadkowo, równie przypadkowo spotkanych na dworcu, naturalnie towarzyszących mi w pracy. To ważne. Czas spędzony tu ukazuje mi również wagę odległości, choć stykam się w tym problemem od lat. Odległość nie byłaby niczym co wzbudza we mnie łzy, gdyby nie miłość. A miłość jest piękna. Wyzbycie nie godne jest miłości. Tęsknota więc pozostanie naturalna jak nieustanne bicie serca. Życie w dużym stopniu składa się z pracy. Być może się tego spodziewałam, być może rozczarowuje się każdego dnia. Każdego dnia wspinam się na kolejny szczyt i pytam: Czy jest w życiu coś więcej? Wyciszam się i poddaje biegowi wydarzeń. Cisza i spokój pozwalają odetchnąć, spać upragnioną ilość godzin i wstać na tyle wcześnie by zdążyć. A jednak wciąż nie potrafię odetchnąć naprawdę, nie potrafię spać i budzę się kilka razy w ciągu nocy. To wszystko jest ważne, może zbyt ważne na me wrażliwe serce, a może akurat ważne, a wrażliwość jedynie określa sposób przeżywania tego, co do przeżycia mi dano. W każdym razie po chwili przemyśleń, wiem, że nie jestem w takim stanie, miejscu w jakim chciałabym być. Chciałabym radzić sobie lepiej, być bardziej przejrzysta i jasna, na swoim miejscu w odpowiednim czasie. Wiele bym chciała, a ważne jest to by chcieć tego co się ma. Ważne jest to by to co mam było tym, co Stwórca zamyślił u początku świata. 

niedziela, 12 stycznia 2014

"Historia biegnie naprzód.
Ku wieczności.
Nie jest łatwo. Jest ciężko. Niesamowicie.
Zastanawiam się albo staram się nie zastanawiać. W całej swojej małości.
Jestem i żyję.
Zamykam oczy i modlę się.
Nic więcej nie mogę, a chcę.
Chcę ufać, bez strachu i lęku.
Spokojnie i w ciszy. W rozmowie i trwaniu bez słów u boku Mocy, której mi brakuje.
Chcę iść Drogą, której sama wytyczyć nie potrafię. Iść krok po kroku, krocząc według zachwycająco prostych zasad Dobrej Nowiny.
Chcę znać Prawdę, której pojąć nie mogę. By świat ludzi i rzeczy mi jej nie przysłaniał.
Chcę Żyć. Wiecznie."


niedziela, 5 stycznia 2014

"Będziesz musiał obchodzić się bez chusteczek i wielu innych podobnych rzeczy, nim wyprawa dobiegnie końca. Urodziłeś się wśród wzgórz i rzek Shire'u. Dom teraz zostawiłeś za sobą. Świat jest przed Tobą." 
Gandalf