poniedziałek, 9 lutego 2015

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. 
Moje miejsce najwidoczniej jest już tylko przy Tobie. 
Przy Tobie niczego już nie szukam. 
Idę ramię w ramię, byle bliżej.

piątek, 17 października 2014

Wciąż piszę.
Ale listy.
... które często wypowiadam.
Bo pisanie listów wiąże się z odległością.
A tej znosić nie chcę, i nikomu nie życzę.

sobota, 2 sierpnia 2014

Szczęście

"Zawsze po takim dniu mamy nieodparte wrażenie, że co by się nie działo i tak mamy szczęście." Wiele jest takich dni. Wczoraj miałyśmy wspólny, młodzieżowy dyżur. Cieszymy się z tego, co na początku wydawało się niemożliwe a dziś stało się już codziennością. Początkowo musiały minąć chyba trzy lub cztery miesiące zanim pierwszy raz dyżurowałam z A. Zawsze musiałam mieć przy sobie jakiegoś anioła stróża, bo nikt nie wiedział, że same siebie wzajemnie również potrafimy doskonale strzec. Kiedy po czasie okazało się, że tak się da, do tego doszły inne powody i niezłamany argument: "Przecież wy jesteście położnymi, macie dyplom", nie lubię, gdy ktoś tak mówi, wtedy wszystko się zmieniło. Od pewno czasu co raz to mamy ze sobą wzajemnie dyżury, wymieniając się w swoim czteroosobowym gronie, okrzyczanym przez resztę mianem "młodzieżówki". A ja to od dawna wiedziałam. Jeszcze kiedy byłam w czynnej służbie, powiedzieli mi, ze na tym oparte były początki scautingu. Pewien mądry człowiek zobaczył, iż kiedy młodym chłopcom, da się odpowiedzialne zadania, potrafią być odpowiedzialni. Wracając do wczoraj, dyżur odespałyśmy, zrobiłyśmy zakupy, coś do jedzenia, każdy przyniósł coś do jedzenia, by wieczorem w żeńskim gronie spędzić miło czas dzielony na dwa: apartament hotelowy i kocyk na trawie nad Odrą. Do zmroku. Zawsze po takim dniu mamy nieodparte wrażenie, że co by się nie działo i tak mamy szczęście.

niedziela, 27 lipca 2014

Poczwarka

"Poczwarka" Doroty Terakowskiej. Pewnego dnia trafiła w moje ręce, i ... serce. Kiedy ktoś zapytał mnie co to za książka, odpowiedziałam: dająca do myślenia. Ona na to: U. ty i tak już za dużo myślisz. A jednak uważam, że każdy powinien ją przeczytać. Nie słuchać o niej, nie czytać recenzji. Każdy powinien usiąść w zaciszu swego pokoju, w szczerości z samym sobą, z pełną krytyką, ale tą uzasadnioną i przeczytać tę książkę. I nie chodzi tu o wartość literacką tekstu, nie chodzi o prawdziwość wydarzeń, nie chodzi o wiarę czy jej brak, o poglądy, ale o wartość życia samego w sobie. Podobnie jest z "Ono" tej samej autorki.

Mundra, mądra, położna.

Już jakiś czas temu przeczytałam książkę zatytułowaną "Mundra" autorstwa Sylwii Szwed. Kiedy tylko usłyszałam o jej wydaniu, natychmiast wiedziałam, że chcę na nowo zostać położną, z każdą kolejną kartką zapisaną jej tekstem. Czytanie książek położniczych, a także tych 'okołopołożniczych' zawsze jest kolejną lekcją, kolejnym doświadczeniem, choćby teoretycznym, a może czasem duchowym, ale na pewno nieocenionym, w procesie stawania się położną. Słowo 'mundra' wybrane przez autorkę do zwieńczenia okładki, ma oznaczać kobietę mądrą, inaczej położną. Cały tekst to rozmowy dziennikarki z położnymi z kilku pokoleń, położnymi różniącymi się od siebie diametralnie. To cenny tekst. Cenny, ponieważ pokazuje każdej młodej, nowo narodzonej lub raczej właśnie rodzącej się położnej, że mimo, iż akt narodzin od stworzenia świata się nie zmienił, to jednak podejścia to towarzyszenia porodowi mogą znacznie się różnić. Każda z tych rozmów otwiera przed czytelnikiem inny świat, inną perspektywę, inne podejście, inne doświadczenia, porusza inne aspekty. Ta mnogość zdań zmusza niejako do zadania sobie pytania: jak ja opowiedziałabym moją krótką historię? Tym samym książka ta nie jest tylko i wyłącznie opowieścią o przeszłości kilku kobiet uwikłanych w akt narodzin, ale staje się refleksją ku przyszłości polskiego położnictwa. 

środa, 23 lipca 2014

mam najwspanialszych rodziców na świecie
już sama myśl o nich mnie wzrusza

Noworodek - człowiek o zapachu świętości

Słuchając dziś konferencji o. Szustaka z Pachnideł mających zapach pomarańczy usłyszałam, jak mówi o noworodku, jako o człowieku pachnącym świętością. Czy ktoś potrafi temu zaprzeczyć? Myślę, że każdy, kto przebywał w obecności noworodka zdaje sobie sprawę z jego unikalnego, niewinnego, delikatnego zapachu dziecka. Zapach świętości. Przepiękne skojarzenie i zobrazowanie niewinności dziecka. Jego czystego narodzenia w świętości. Czegoś co jest, po prostu, nadane, w dniu stworzenia. 
Nie potrafię o tym napisać.
Zanurzyłam się w tym po serce.
Zamykam oczy, słucham i czuje.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Zawód położnej

Zastanawiałam się niejednokrotnie nad fenomenem mojego zawodu. Dlaczego z przejęciem spoglądam w okna Pacjentek, za każdym razem kiedy przechodzę obok szpitala? Dlaczego wychodząc po dwunastogodzinnym dyżurze nie oddycham głęboko i nie zapominam o tym co przyniósł mi miniony dzień, ale jakby cząstkę siebie na zawsze pozostawiam tam skąd wyszłam? Dlaczego pierwsza myśl po przebudzeniu to swoisty rachunek sumienia czy wszystko zrobiłam tak jak powinnam, najlepiej, najbardziej oddanie, czy może mogłam oddać się więcej, mocniej, pełniej? Dlaczego nawet będąc 400 km stąd mam ochotę zadzwonić do szpitala z pytaniem jak potoczyły się losy tej lub innej kobiety? Dlaczego w moim życiu codziennym, tym poza pracą i obowiązkami z nią związanymi, wciąż gdzieś w tle mam losy kobiet, sprawiające iż moje serce bije w ciągłej gotowości do pomocy im? 

Być może to dlatego, że wychodząc z pracy nie zamykam jakiegoś rozpoczętego rozdziału, do którego wrócę w niezmiennym stanie dnia następnego. Przeciwnie. Kiedy ja będę spała, moja praca wciąż będzie biegła naprzód w nieprzewidzianym tempie i kierunku, niezależnie od pory dnia, nocy czy czasu świątecznego. 

Być może to dlatego, że decyzje podjęte dziś mogą mieć tak wielki wpływ na losy świata w przyszłości. A szczególnie decyzje towarzyszące pojawieniu się na tym oto świecie nowego życia. Czynności przeze mnie wykonane, słowa wypowiedziane przez mnie, czy choćby spojrzenie z pewnością odnajdą swe konsekwencje w każdej kolejnej minucie, godzinie, wieczności.

Kobiety.  Praca z ludźmi. Towarzyszenie w tak ważnym momencie w życiu każdego człowieka. 

Być może powodem jest tajemnica tlącego się w nich życia. Tego, że opiekując się dwudziestoma kobietami, tak naprawdę troszczę się o czterdzieści, a czasem czterdzieści jeden osób. 

środa, 9 lipca 2014

Cały świat.

Pisałam właśnie list do P. Uwielbiam to, choć ostatnimi czasy zdarza mi się coraz rzadziej. Może dlatego, że od pół roku sama nie posiadam własnego adresu. Listy mogę odbierać w szpitalu, co jednak odejmuje czar całemu wyczekiwaniu na coś przeznaczonego wyłącznie dla mnie, gdy koperta pojawia się adresem przyklejona do szybki na portierni mijanej każdego dnia przez setki osób. Piszę jednak i uświadamiam sobie wiele rzeczy. Ważnych. Opisuję to P. dokładnie i chcę jednocześnie zapamiętać w sobie i dla siebie, by kiedyś kiedy nadejdzie zwątpienie odnaleźć cząstkę nadziei w tym, czego przecież nie wymyśliłam na potrzeby wykreślenia piórem kilku zdań, ale co istnieje naprawdę.

Otóż życie moje przez ostatnie pół roku zmieniło się diametralnie. Zmieniło w sposób nieoczekiwany, nigdy nie wyśniony, a jednak upruszony obecnie szczęściem. Czy może to oznaczać, że nie tylko nasze idealne plany mogą prowadzić do szczęścia w naszym tego słowa znaczeniu? Najwidoczniej zawsze może stać się coś, czego nigdy nie planowaliśmy, na mapie naszego życia może pojawić się miasto, w którym jestem po raz pierwszy składając tam cv, miasto będące początkowo zesłaniem z daleka do wszystkich i wszystkiego. Kilka miesięcy później siedząc w centrum tego miasta ze stopami zanurzonymi w płytkiej wodzie stawku Barlickiego i wsłuchując się w melodię wygrywaną w tle, dziękuję za każdą kroplę w fontannie. Siedząc na hamaku na środku wyspy i oglądając filmy pod wielkich dachem nieba oświetlonego nieśmiało przez lampiony zastanawiam się, czy Bóg stworzył to miejsce według moich oczekiwań. Czy pewnego razu w dniach moich pożegnań z rodziną, będących gorzką bramą do dorosłego życia, wkradł się w moje sny i pomyślał, że da mi w ramach rekompensaty krainę mlekiem i miodem płynącą.

W Krakowie miałam swą wspólnotę. Wydawało mi się, ze bez niej żyć nie potrafię, oddychać nie umiem. Wydawało mi się, że Boga mogę dostrzec tylko w tych tłumach wierzących obok mnie. Tu nie zastałam nikogo kto stworzyłby taką wspólnotę. Początkowo desperacko jej pragnąc szukałam i błądziłam. Z czasem klękałam w pustym i wielkim klasztorze przy rynku, twarzą w twarz z Bogiem, godząc się niejako na ten okrutny los. A może zaszczytem, który mnie spotkał jest możliwość bycia z Nim sam na sam.

Wiele znaczą dla mnie ludzie. Zawsze znaczyli i zawsze czułam potrzebę życia wśród nich. Rozmawiać, być. Bolą mnie ciągłe pożegnania, ciągłe oswajanie się niczym z Małego Księcia, wymagające przecież czasu i cierpliwości, a następnie brutalne rozjazdy w różnych kierunkach. Myślałam, że samotność to jedyne co mogę zastać w nowym miejscu. Dziś jednak widzę ilu ludzi pojawiło się tu w moim życiu mając sobie za nic czas potrzebny do nawiązania bliskich relacji, czas potrzebny do tego by spędzić razem Święta przy rodzinnym stole. Gdy wstaję zmęczona po ciężkiej nocy w szpitalu, pokonuję odległość jednego piętra i już w całkiem naturalny sposób pije kawę z termosu nad wodą nieopodal. Jak miło jest świętować czyjeś urodziny, z winem w ręku, przestrzenią tarasu u stóp i w małym, ale jakże trafnym towarzystwie. 

A praca. O pracy pisać nie chcę. O pracy pisać nie powinnam. 


poniedziałek, 7 lipca 2014

"Lubię sobie wyobrażać, że w dniu naszych narodzin otrzymaliśmy w prezencie cały świat." (Leo Buscaglia)

sobota, 5 lipca 2014

Wieczorem przyszła do mnie A. Mieszkanie w hotelu pracowniczym sprzyja takim wieczornym przyjściom. Dzieli nas tylko piętro. Ona po pracy, ja przed. Siedziałyśmy rozmawiając, chwilkę na tarasie podziwiając nasze życie. A. powiedziała, żebym już poszła spać, bo jutro muszę być wyspana, ale nie dlatego, że idę do pracy. Nie dlatego, że obejmuję dyżur, ale dlatego, że wieczorem w naszym hotelowym mieszkaniu znów będziemy wspólnie czciły czyjeś urodziny. 

Osiecka A.

Znów jestem w Opolu. Skończyłam czytać Osiecką i już za nią tęsknie. Kiedy oddam do biblioteki książki przez, które przebrnąć nie mogę, wypożyczę kolejną tej pisarki. Czytając jej opowiadania co chwilę mam ochotę coś zanotować, przepisać po stokroć, oprawić w ramki, krzyknąć: jak ona mnie rozumie!
Tymczasem w Opolu na Wzgórzu Uniwersyteckim wśród wielu zastygłych w bezruchu postaci siedzi Agnieszka O. z rozsypanymi kartkami u stóp, a na przeciwko niej puste krzesło. 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Dom.

Przyjechałam na wschód. Do domu. Do mojego miasta. Spotkałam całą moją rodzinę, jednak siedzę teraz sama i oglądam mecz piłki nożnej. Nie jest łatwo zatrzymać wszystkich przy sobie. Nie zależnie od tego czy mieszka się na wschodzie czy na zachodzie Polski. Każdy z nas ma swoje życie i każdy tym swoim powinien żyć. I żyje. I dobrze. Jestem więc w domu. I kończę, bo za chwilkę rozpocznie się kolejna połowa meczu. 

wtorek, 10 czerwca 2014

Miłość, która trzyma mnie przy życiu.

"Dawniej niż pływają ryby w oceanie,
Wyżej niż wzniósł się kiedykolwiek jakiś ptak,
Dawniej niż gwiazdy migoczą na niebie
Ja kocham Ciebie
Bardziej strzeliście niż wzniosła katedra,
Prawdziwiej niż drzewo, które rośnie w lesie,
Głębiej niż ostęp starodawnej puszczy
Ja kocham Ciebie"
(D. Fogleberg)

piątek, 6 czerwca 2014

Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba.

Dziś po pracy wybrałam się z A. do kina. Było to jednak kino niezwykłe i to właśnie ten fakt przeważył. Kino pod gołym niebem. Pod gwiazdami. W Opolu jest wyspa. Bolko. Na wyspie jest park. W środku parku znajduje się staw. Nad stawem jest Laba. I to właśnie tam leżaki, lemoniada, lampiony i " rozłożę ekran i wyświetlę film". Zawsze marzyłam o takim kinie. Pod czystym letnim, a teraz wiosennym niebem. Obejrzałyśmy film dający do myślenia. Wracając przeszłyśmy obok Amfiteatru. W tych dniach odbywa się tu Festiwal Polskiej Piosenki. Muzyka zalewa całe miasto. Z Amfiteatru sączą się głosy młodych artystów. Na rynku rozpostarto wielki telebim dający możliwość oglądania i słuchania festiwalu wszystkim tym, dla których zabrakło miejsca przed sceną. Słuchałyśmy więc spacerując. Wiele ludzi wyszło na ulice jak gdyby było to ich własne podwórko. My też często całe centrum Opola nazywamy swym podwórkiem. Takie już to miasto jest, taki jego czar.

czwartek, 5 czerwca 2014

Moje serce już na zawsze zostało rozdarte na całą szerokość Polski.

Urodziłam się w Stalowej Woli. Tam jest mój dom. Tam są moi rodzice. Stamtąd wywodzi się moje rodzeństwo. Tam dorastałam i kształtowałam swe serce. Studiowałam w Krakowie. To miasto wybrałam, to ono wybrało mnie. Tam spędziłam pięć lat tego wyjątkowego czasu w życiu człowieka, jakim są studia. Most pomiędzy beztroską a dorosłością. Tam uczyłam się życia na własną rękę. Tam zdobyłam przyjaciół z lat studenckich. Swą pierwszą pracę znalazłam w Opolu. W mieście, które pierwszy raz zobaczyłam składając CV w jednym z szpitalnych pokoi. Opole było dla mnie zaskoczeniem, niespodziewanym wyborem z braku bliższych sercu. W pewnym sensie przymusem opłakanym łzami z powodu odległości między wschodem a zachodem. W tym mieście mam swój hotel. Mam ludzi, którzy mnie tu przyjęli jak swoją, mimo, iż wyraźnie stąd nie jestem. W tym mieście żyję i uczę się doceniania dnia dzisiejszego. 


Moje serce już na zawsze zostało rozdarte na całą szerokość Polski. 
Jest późno. Jutro idę do pracy. Właśnie powinnam spać. Nie mogę jednak. Kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze dziewczynką kupiłam kartkę z cytatem A. Kamieńskiej "Czyste serce przywraca wzrok, oczyszcza oczy." Kiedy przeprowadziłam się do Opola, oprawiłam ją w białe ramki i postawiłam na stoliku, przy którym toczy się znaczna część mojego życia. By chłonąć je, by chłonąć te słowa, by żyć nimi, by mieć czyste serce, by wracać do czystości serca. Nie rozumiem wiec dzisiejszego dnia. Dzisiejszej rozmowy. Byłam zmęczona. Chciałam po prostu położyć się spać po ciężkiej nocy w szpitalu. Najważniejsze jest to by żyć ku wieczności, nie ważne jak wielu ludzi się z tym nie zgadza, lub w jaki sposób na to patrzy. Wróciłam więc do hotelu. Wieczorem zapaliłam świeczkę w świeczniku z parą ptaszków. Blask świec oświetlał białą ramkę. Ususzona lawenda leżała u jej stóp. Tory mojego myślenia starałam się nakierować na prostotę czystości. Otworzyłam książkę zatytułowaną: "Mundra" i czytałam ją aż do końca, stając się na nowo położną. 

środa, 4 czerwca 2014

Skończyłam kolejny rok życia. Po raz kolejny zostałam położną.

Wczoraj skończyłam kolejny rok życia. Urodziny są dniem wyjątkowym. Były. Z powodu miłości po pierwsze. Tyle miłości wokół, tyle ciepłych myśli, tyle słów, uśmiechów, tyle osób mnie wczoraj przytuliło do siebie, choćby żyły daleko. I kolor słońca w kocyku, i napis 'Opole' na torebce, bym poczuła się tu choć trochę jak u siebie, i zasuszona lawenda, i kwiat maku, ten najrzadszy, i wiadomości, telefony, wizyta w szpitalu by ucałować mnie osobiście w tym dniu koniecznie. I to, że znalazł się ktoś, kto koniecznie nie chciał dopuścić bym w tym dniu była sama. Kto czekał bym skończyła mój 12 godzinny dyżur w szpitalu, bym wróciła do hotelu i mogła wypić wino z okazji tego podwójnego święta. I tak zrobiłyśmy z Agą coś pysznego do jedzenia, zapaliłyśmy mnóstwo świeczek bez-zapachowych i siedziałyśmy aż po godziny dnia następnego rozmawiając. 
Urodziny to dzień, który weryfikuje to co za mną i otwiera coś co przede mną. 
Wczorajszy dzień okazał się dla mnie niezwykle ważnym. Wczoraj po raz pierwszy w mojej pracy już zawodowej przyjęłam na ten świat dziecko. Dziecko, które od tej pory będzie obchodziło ze mną urodziny. To było nieopisanie piękne uczucie. Pełne zachwytu wobec stworzenia, pełne szacunku wobec rodzicielstwa. Ojciec nowo narodzonego dziecka podszedł do mnie już po porodzie, przytulił mnie i złożył życzenia z okazji wspólnego naszego szczęścia. Czy to nie jest piękne? 
Wczorajszy dzień jednak nauczył mnie nie tylko radości wobec nowo narodzonego życia. Nauczył mnie pokory. A przynajmniej uchylił drzwi do prawdziwości mojej pracy jako położna.  

Przegląd

Długo nie miałam swobodnego dostępu do internetu, co sprawiło, że wiele myśli, które wydawały się pilne do zapisania, umknęło niepostrzeżenie. Zdarza się. Internet to nie wszystko. W czasie ostatnich dni wiele sytuacji miało miejsce.
Do Opola przyjechały dziewczyny z Krakowa by w tym pięknym, nowym dla wielu, mieście odbyć spotkanie Sekcji Kobiecej. Pierwszą myślą zalewającą me serce było to, iż znów Opole nie okazało się końcem świata, że znalazło się i to pięć kobiet w jednym czasie, które po prostu spakowały się i przyjechały by napić się wspólnie kawy na moim tarasie hotelowym. Otóż poczyniłam odpowiednie przygotowania, zdobyłam rzeczy niezbędne do ugoszczenia gości, których dotąd moje skromne mieszkanko nie posiadało i czekałam niecierpliwie na ich przyjazd. Spędziłyśmy razem dwa dni, w bogatym w sześć różnobarwnych postaci towarzystwie. Spacerowałyśmy po Opolu poznając jego najskrytsze zakamarki. Obejrzałyśmy pokaz tańczącej fontanny o zmroku, mocząc stópki i płytkich wodach stawu. Jadłyśmy wspólne posiłki. Urządziłyśmy sobie piknik na wyspie Bolko. Taki piknik z prawdziwego zdarzenia. Z kocykiem. Z koszykiem. No dobrze koszyk nie był klasyczny. Z przekąskami. Rozmawiałyśmy, dzieliłyśmy się życiem i swoją obecnością. Czy jest coś cenniejszego niż drugi człowiek? W czasie tego pobytu wciąż trwało nieprzerwanie misternie przygotowane spotkanie niosące ze sobą wielką mądrość płynącą z mądrości największej. 
Dzień matki. Nie miałam mojej Mamy blisko. Mogłam jej złożyć życzenia jednie telefonicznie. Mogłam ją usłyszeć z tęsknotą w słuchawce i kolejny raz uświadomić sobie jak niepowtarzalną rolą w życiu kobiety jest bycie matką. Uświadomić to sobie z perspektywy córki. Mogłam również złożyć życzenia z okazji dnia Matki każdej kobiecie w ciąży, której rano mówiłam dzień dobry na moim szpitalnym oddziale. Wiele z nich ze zdziwieniem i nieśmiało malującym się na twarzy szczęściem, uświadamiało sobie, że oto po raz pierwszy obchodzą to piękne święto. 

piątek, 16 maja 2014

Życie takim jakie jest.

Wciąż czytam Osiecką. Uwielbiam ją czytać i szybko wpadam w jej tok myślenia, widząc świat jej oczami. Moimi podobnymi do jej oczu. Dałabym jej nagrodę Nobla, a najlepiej dwie, by jedną mogła sobie zostawić wyłącznie dla siebie, drugą zaś oddała do podziwu tłumów czytelniczych. 
Nie piszę zbyt często ponieważ mój komputer powoli odmawia posłuszeństwa. Czasem nie chce się włączyć, niby przez jakieś niewłaściwe ułożenie kabla, który kiedy już ułożę odpowiednio boję się dotknąć. Tak więc ustawiony jest ten mój sześcioletni komputer w pozycji niewygodnej do pisania i służy mi dzielnie ostatkami sił. Jeśli kiedyś będzie mnie stać wymienię go na nowy z bólem serca. 
W Opolu pada, wciąż pada, poziom wody w Odrze się podnosi. Nie dobrze. 
Znów jestem chora. Czasem zastanawiam się dlaczego? Przez całe moje pięcioletnie studia tak rzadko mi się to zdarzało, a tu wciąż i wciąż, źle się czuję. Czy to stres, czy to niedbałość o siebie? W każdym razie A. przyniosła mi miód i mam nadzieję, że w połączeniu z cytryną i herbatą zdziała cuda w mojej sprawie. 
Byłam na konferencji położniczej we Wrocławiu. Piękna konferencja, ważne informacje, ważne sprawy, rozwój, dokształcanie się do którego zobowiązuje mnie ustawa o moim zawodzie, grono położnych, tak wspaniałych kobiet dla kobiet, armia z mojego oddziału, cała wyprawa pociągiem w pośpiechu i za własne pieniądze. A na koniec usłyszałam: "Nie. Nie jestem dumna." A ja jestem. Popłakałam się. 
Piękny mam zawód. 
Moja róża, rozkwita stając się coraz piękniejsza. Wciąż zadaję sobie pytanie czy potrafię się nią opiekować?
Tęsknie za domem. 
Od kilku dni nie mamy pralki. Hotel to hotel, rządzi się własnymi prawami. Uroczy jest. Kamienica cała w sobie jest urocza. Mam w niej wysoki sufit, o którym marzyłam i rzeźbione drzwi. Nie mam jednak pralki, piorę więc u koleżanki poza Opolem. Ludzie nad nami, nie uznają naszej potrzeby posiadania pralki, nie uznają nawet potrzeby posiadania czystych ubrań, pościeli, zasłon. Żaden argument.
Układam tu sobie życie takim jakie jest. Żyjemy w tym mieście, albo i jego okolicach tocząc wspólne życie. Każda z nas jest inna, każda ma inną przeszłość, każdą z nas czeka inna przyszłość. Dziś jednak jesteśmy tu i teraz, razem. To ważne. Myślę, że serce powinnam a nawet mam wypełnione z tego powodu wdzięcznością. Chodzimy do na spacery, najczęściej nad rzekę, bo jest piękna, bo stworzona przez Stwórce, bo jest namiastką natury i ukojenia. Czasem jednak nad fontannę, która wieczorową porą daje piękne pokazy z użyciem wody, muzyki i światła. Innym razem na koncert w amfiteatrze. Znalazłyśmy idealne miejsce, z którego widać wszystko jednocześnie nie płacąc nic. Czasem jest po prostu zbyt późno by kupić bilety. Innym razem znów parzymy kawę w termosie, zabieramy porcelanowe filiżanki, których kupiłam pięć w tajemniczym miejscu przy ulicy prowadzącej z dworca do rynku. Z tymi filiżankami siadamy nad wodą i delektujemy się poranną kawą wystawiając twarz na promienie przedpołudniowego słońca. Chodzimy razem do kina. Wieczorami tylko do studyjnego, rankiem do tego o wielu salach, bo ranki ma tańsze, i to znacznie. Jesteśmy w tym kinie niemalże same, seans tylko dla nas. Przesiadujemy w moim pokoju, który został nieoficjalnie wyznaczony jako naturalnie nasuwający się na myśl apartament, w którym nie brakuje wrzątku, kawy i miejsc do siedzenia. Pracujemy. Razem obejmujemy dyżury, oddajemy kobietom wszystko co najważniejsze i bezpiecznie prowadzimy ku końcowi naszej zmiany. Każda z nas ma w sercu swoje pragnienia, marzenia i coś na co czeka, a jednak wdzięczność i szczęście wypełnia nasze serca. 
Życie moje toczy się w dniu dzisiejszym. Nie wybiegam w przyszłość. Udaje się, choć czasami się nie udaje. 

wtorek, 6 maja 2014

O! pole a nie dwór.

Drugi dzień wolny w cyklu 12 godzinnych dyżurów. Ten drugi dzień wolny zawsze jest lepszy, jest wolnością i możliwością. Pierwszy przespany. Kiedy byłam na kursie BHP przed rozpoczęciem pracy Pani ucząca mnie powiedziała, że po nocnym dyżurze mamy odzwierciedlić wieczorny rytuał: wykąpać się, przebrać i położyć spać w pościeli, nie gdzieś ukradkiem na fotelu. I Bogu dziękowałam za ten obowiązek. Wypełniam go, choć wstając w ciągu dnia, nie ważne ile godzin bym odsypiała, nigdy nie czuję się wyspana. Dlatego pierwszy z wolnych dni jest dniem odpoczynku, dniem nieprzytomności, niemożności i zmęczenia po długiej nocy pełnej pracy. Drugi dzień jest prawdziwie wolny. Wstaję więc i żyję. Nie tak jak wczoraj, wstałam i nieżyłam. Dziś więc od rana zrobiłam zakupy, kupiłam sobie różę. Mały Książę miał swoją i ja mam swoją. Zawsze chciałam mieć swój kwiat, swoją roślinę. Tak jak Leon Zawodowiec kochać ją wiernie. Zawsze chciałam stać się odpowiedzialna, a skoro już za życia jestem w szpitalu, w domu być może też potrafię. Kupiłam jej doniczkę w kolorze kawy z mlekiem i podstawkę w tym samym i teraz czekam i będę obserwować jak rozkwita do życia i zdobi me życie. Umyłam też mój taras. Tak będę go nazywać. Ciepłe, słoneczne dni skłaniają do tego by część przynajmniej życia przenieść na tę właśnie przestrzeń. Okna szpitalnych dyżurek nie zachęcają, ale śpiew ptaków bywa kuszący. Tak więc taras gotowy jest do rozścielenia na nim koca, ułożenia poduszek i czytania książek w towarzystwie ludzi i kawy. Kupiłam też piękne pudełko w kolorze białym z turkusowymi ornamentami. Złożyłam je, ale jeszcze nie zdecydowałam co w nim umieszczę. Opole wciąż kwitnie. Zachęca do spacerów, do spotkań. Dziś więc o 18:00 planuję się spotkać nie z jednym człowiekiem ale kilkoma. 

niedziela, 4 maja 2014

Fontanna łez

Wróciłam ze wschodu. Tam jestem u siebie. Czuję to, widzę i doświadczam. Na każdym kroku. Tymczasem jednak mieszkam na zachodzie co również dostarcza mi szczęścia. Nie ma więc co wzdychać. Chwila w domu pozwoliła mi odpocząć, poczuć ciepło domu, spędzić czas z rodzicami i rodzeństwem.Chwila ta pozwoliła mi również zapomnieć o tym co tworzy moje ówczesne dorosłe życie. O pracy, o obowiązkach, o Opolu, o odległości i braku tego czego brak. Nie zapomniałam jednak ani na chwilę o tym co mam obecnie, tęskniąc za Opolem, pracą i moim ówczesnym dorosłym życiem. Tak to już jest. Kilka dni w domu dobiegło jednak końca. Przyszło mi w środku nocy przyjechać do uroczego miasta na śląsku opolskim, by rano objąć dyżur w szpitalu. Spotkałam się z A. Ustaliłyśmy plan na najbliższy czas. Wieczorem poszłyśmy na spacer odwiedzić A. Przypadkiem natrafiłyśmy na pokaz fontanny, który ukazał nam całe swoje piękno o 21:30, nieopodal naszego hotelowego domu. Wzruszające. Naprawdę mnie to wzruszyło, choć sama nie wiem dlaczego. Czy teksty polskich piosenek, czy magia wieczoru, czy to, że mimo mojego krótkiego pobytu w Opolu mam bliskich tu ludzi, którzy są w stanie marznąć ze mną by oglądać fontannę, czy może to, że właśnie tak wygląda moje życie teraz i moje szczęście maluje się w barwach tej fontanny? 

środa, 23 kwietnia 2014

I. awansowała. Kupiłyśmy jej książkę o idealnie dopasowanym tytule "Jesteś cudem", by zmieniając piętro pamiętała o swojej wartości, z jaką to wypuszczamy ją z naszych objęć. Poszłyśmy coś zjeść i na spacer z okazji pięknego ciepłego wieczoru po burzliwym dniu. Spacer nad wodę i wodospad sprawia, że życie jest piękne. 

Drzewa

Mam w Opolu swoje trzy ulubione drzewa. Jedno stoi na samym środku miasta, blisko kamiennego ronda, blisko rynku i deptaka, obok uroczej fontanny z mozaiki i stoiska dla rowerów miejskich. Platan, ogromny platan stojący tam od zawsze zapewne. Jest piękny i dostojny, na swoim miejscu po prostu wrośnięty korzeniami głęboko w opolską ziemię. Drugie drzewo rośnie obok szkoły rodzenia. Schowane gdzieś przy parkingu szpitalnym, w miejscu, które mogę podziwiać z okien mojej pracy. Kwitnie w środku miasta na mocno i ciemno różowy kolor i tak zdobi widok z okien przynosząc na myśl nowe, rozkwitające życie, tak jak życia które rozkwitają w tym szpitalu nieustannie. Kolejne rośnie przy ul. Ozimskiej, zaraz obok budynku uniwersytetu. Jest jasno różowe, a może trochę brzoskwiniowe i mówię tu o kolorze, a jego kwiaty długo kwitnące są większe i bardziej nietypowe niż większość kwiatów na drzewach kwitnących. Drzewo to niskie jest i rozłożyste tworząc jedyny w swoim rodzaju parasol rozłożony nawet gdy nie pada deszcz. Oto trzy moje wybrane drzewa w Opolu. 
Piękno tego miasta zaczęło rozkwitać już kilka tygodni temu. Powoli i nieśmiało ukazując nowe i coraz śmielsze kolory. Z każdym dniem jest jednak coraz piękniej. Trawa zielenieje, jakby zakończenie postu dało jej jakieś ciche pozwolenie na to by radować ludzi. Ptaki zaczęły śpiewać i wypełniają teraz mój pokój swym śpiewem przez otwarte drzwi balkonowe. 
Słucham ostatnio muzykę, którą tworzy Ed Sheeran. I. ukazała mi piękno jego twórczości. I coś co pochłonęło mnie zupełnie, wplatając w słowa i melodię całe moje obecne życie i uczucia "Wayfaring stranger". Tęsknię już za domem. Potrzebuję go. Potrzebuję mojej rodziny. Miłość - cały sens życia. 

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Życie

Życie jest drogą prowadzącą do śmierci. Śmierć jest bramą do życia. Święta mijają. Po raz pierwszy spędziłam je poza domem. Poza rodziną. Życzliwi ludzie nie pozwolili mi zostać samej. To piękne i dobre. Nic jednak nie zastąpi domu, własnego i jedynego, nic nie zastąpi rodziny, każdego z osobna w niej. Nikt. Nie byłam sama. Jak przystało na święta piekłam placki i robiłam sałatki, pracowałam w kuchni w fartuszku i choć nie była to moja kuchnia to pełna wdzięczności jestem za tę pomoc w niejednym tego słowa znaczeniu. Wiele czasu spędziłam w pracy. Tym oto charakteryzuje się życie dorosłe. Pracą w święta,w dzień i w nocy, 400 km od domu, gdy wszyscy inny gromadzą się w nim przy jednym stole. Dnie spędzałyśmy z A. w szpitalu, wieczory w kościele. Tak jak przystało na Święta przystroiłyśmy koszyczek, który jednak nie został uświęcony wodą, zjadłyśmy śniadanie wielkanocne. A. zabrała mnie do swojego rodzinnego domu, gdzie był stół i jej rodzina i gdzie mogliśmy razem przy nim usiąść. 

Są różne lata życia i jest różne przeżywanie świąt, są różne miasta i domy na świecie, są różne kościoły w których można się modlić, różne okoliczności jedzenia śniadania wielkanocnego, ale to co jest w tym wszystkim najważniejsze Bóg jest jeden, ponad tym wszystkim ten sam. 

środa, 16 kwietnia 2014

Życie

To życie nie jest udawane. Żyję i oddycham na prawdę, moje serce na prawdę bije, z jednej strony tak przyziemnie tłocząc krew do każdej najmniejszej części mojego ciała, z drugiej zaś kryjąc w sobie pokłady miłości. To, życie mimo, że złożone z ulotnych chwil, z poczucia życia na odwiecznym wyjeździe, z mieszkania w pokoju hotelowym z odwieczną tęsknotą do prawdziwego domu, mimo to jest prawdziwe. Wszystkie uczucia, emocje, tęsknoty, szczęścia i zawody, to wszystko nadaje mu prawdziwości tu i teraz, jednocześnie rozciągając sens życia na wieczność. 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Czas przedświąteczny.

Święta niedługo. A powinny trwać od ponad dwóch tysięcy lat. Zasadziłam rzeżuchę w małej szklarni i czekam na pierwsze kiełkujące rośliny. Kupiłam małego baranka, trochę przypominającego tego z Małego Księcia. Kilka malowanych, nieprawdziwych pisanek, by było widać w hotelowym mieszkaniu, że święta niedługo. Kupiłam też standardowe opierzone małe kurczaczki z oczkami z koralików i nóżkami z drutu. Do niczego nie pasują. Staram się. A i tak cały niemalże czas świąteczny spędzę w pracy. Jeśli nie w pracy, to w domach życzliwych ludzi. Nie tu, w hotelu. Ale niech hotel, któremu przydzielono na ten czas rolę mego domu, choć trochę odzwierciedla urok domu w Stalowej W., który to zawsze pełen jest wyjątkowości.