wtorek, 30 lipca 2013

Pod mostem

Przeczytałam właśnie przypadkiem tytuł posta, którego napisałam kilka dni temu. "Wciąż żyję na moście". Pisząc to miałam na myśli stan "gdzieś po środku", coś jak pozorne bezpieczeństwo tak naprawdę równe niczemu. Dziś czytając to samo, do siebie uśmiechnęłam się siedząc w tym ciemnym, jak bezgwiezdna noc pokoju. Czytam: "Wciąż żyję na moście" i myślę: dziewczyno to ty masz jeszcze całkiem dobrze! Niedługo przyjdzie czas dorosłego życia i jak nic może ono wywrócić się do góry nogami i wtedy zaczniesz żyć pod mostem. Szczęściara z Ciebie jak na razie. 

Szczęściara ze mnie. 

Wczoraj, dziś i jutro

Postanowienie w pewien sposób wciąż funkcjonuje. Samo w sobie już od początku nie było precyzyjne, może dlatego ta lekka trudność w weryfikacji. Jedyna stała weryfikacja nie zadawala, ale przecież mówią: cierpliwości! I oto jestem cierpliwa w całym mym zrezygnowanym zniecierpliwieniu. To tyle odnośnie tego co od jakiegoś czasu. 

A co teraz? W tej wyjątkowej chwili, zaraz po północy, kiedy prawdziwy kopciuszek powinien już gubić swój pantofelek? Siedzę w wygodnym fotelu, we własnym domu, zaraz po kąpieli, bosa, co wskazywałoby na wykazanie się zdecydowanie większą przyzwoitością niż wspomniana dziewczynka z bajki. 

A co jutro? 

Czytam książki, nie położnicze, nareszcie, z zachowaniem mego uwielbienia do położnictwa. To po prostu wyraz zadowolenia i dumy z powodu ukończenia studiów. Dziś wieści z wielkiego świata doniosły, że szanowny dziekanat czeka na mój przyjazd po odbiór dyplomu. Zjawię się niedługo. Nie trzeba było się tak śpieszyć z informowaniem, przecież są wakacje, nikt nie kończy studiów, nikt nie szuka pracy, nie składa CV, a praca...? Praca czeka z otwartymi rękami i prosi by ją ktoś przyjął. Przeciwnie. Wobec czego za kilka dni jadę do Krakowa by odebrać co moje. Wcześniej chcę wstać o 4 nad ranem, tak cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów i pojechać szynobusem do Lublina. Pojadę. Wcześniej chcę spędzić noc z przyjaciółkami z liceum, jak dawniej, jak przed laty, z plackiem upieczonym przez Mamę M. Wcześniej w gronie pięknych kobiet będę spędzała jeden z ostatnich wieczorów w stanie panieńskim A. A później Kraków. Rzeszów. Czytam książki, jeżdżę na rowerze. 


poniedziałek, 29 lipca 2013

Powaga sytuacji życiowej

Jadę do Rzeszowa. W pewnej sprawie, nie ważne. Kolejny raz będę przyglądała się temu miastu, jakby miało być kiedyś moje. Taką decyzję podjęłam - będzie moim miejscem na ziemi. Wiem i powszechnie wiadomo, że człowiek, inaczej niż drzewo, nie ma masywnych korzeni w ziemi pod stopami. Mogę więc wstać i odejść pewnego dnia, jeśli tylko będę tego chciała. A jednak chcę inaczej. Poczucie bezpieczeństwa stabilizujące mnie na owej planecie, na której przyszło mi żyć jest zdecydowanie pożądane. Korzenie jak najbardziej chciałabym zapuścić głęboko, by byle wiatr nie zdmuchnął mnie pewnego dnia z powierzchni ziemi. Odwagi! Poważne życie przede mną. Poważna praca przede mną. Nie jest tak, że do tej pory nie pracowałam wcale, albo, że pracę mą traktowałam nie poważnie. Odwrotnie, niezależnie od tego czy było to niewdzięczne rozdawanie ulotek na rynku, przeliczanie mrożonek w środku nocy dzień przed kolokwium czy odbierająca mi wszystkie fizyczne siły praca w winnicy, wszystkie te były dla mnie sprawą wagi wielkiej. Teraz jednak jest inaczej. Po raz pierwszy napiszę poważne CV. Po raz pierwszy rozmówię się kwalifikacyjnie. Po raz pierwszy porażka będzie oznaczała brak chleba na śniadanie. Teraz będzie o wiele poważniej, bo będę walczyła o swoje powołanie, o coś czemu poświęciłam pięć lat mojego życia. Teraz po prostu spakuję walizkę, stanę na środku tego miasta i będę sobie musiała poradzić. 

Bardzo ważne dla mnie jest to, że obiecałam.

niedziela, 28 lipca 2013

Skrzyżowanie ścieżek

"Dwie drogi zbiegły się w połowie mego życia,
Rzekł pewien mądry człowiek.
Wybrałem drogę mniej uczęszczaną
I widzę różnicę co noc i co dzień".

Larry Norman (przepraszając Roberta Frosta)

Wciąż stoję na rozdrożu, na skrzyżowaniu. Mogę wszystko.

piątek, 26 lipca 2013

Jeden dzień

Z postanowieniami ciężko. Ale wciąż je podtrzymuję. Każdego dnia zmieniam się o jeden dzień. Byle w dobrym kierunku. Kiedyś zapytałam kogoś o drogowskazy. Wskazał na słonecznik, zwracający swój kwiat ku słońcu. Dziś ja zmagam się z samą sobą. Dziś jest ciężki dzień. Ciężkie dni są najlepszymi sprzymierzeńcami postanowień. Ciężkie dni sprowadzają człowieka do tak niskiego poziomu, ze zmuszony jest popatrzeć w górę, co z kolei inspiruje do konstruowania drabiny. I samotność. Samotność jest również inspiracją. Skłania do zadumy, nad tym o co tak naprawdę chodzi w mym życiu. Kiedy ludzie podtrzymujący przy życiu nikną, dopiero wtedy uświadamiam sobie, że Pan Bóg tak stworzył mnie doskonale, bym sama potrafiła oddychać. Dla innych, to fakt. Więc samotność choć boli, to jest w pewnym sensie rozwijająca. Zmusza do tworzenia życia opartego na jego wartości samej w sobie, ludzie zaś stają się skarbem. D. niedługo wyjedzie, moja samotność znów wzrośnie na sile, znów skłoni do refleksji. Odchodzą ludzie, którzy są, odchodzą Ci, których nigdy nie było, a życie ukazuje wciąż nowe pokłady możliwości, by żyć, dla tych właśnie co odeszli i przyjdą. 

'Jestem drogowskazem,
który nie może ruszyć w drogę,
którą pokazuje.
Jeżeli ruszę nią,
kto za mnie wskaże kierunek tym,
którzy nadchodzą?
Młodzi, wciąż nowi.

Wielokrotnie próbowano mnie odwracać,
abym wskazywał mylną drogę.
Ale jestem jak słonecznik.
Pokazuję wciąż ten sam kierunek:
ku słońcu!'

D. właśnie widząc mnie powiedziała: Ty idź spać. To jest jeden z ciężkich dni. Widać to ze mnie. Pójdę spać kiedy słońce zajdzie.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Wypełnianie postanowień to nie jest moja mocna strona.
Ale znów postanowiłam.
Nowe życie. Wszystko nowe.
Poszłam więc do spowiedzi. Tak na sam początek, żeby duszę mieć czystą i gotową.
Później kartkę podzieliłam w kratkę.
Później udało mi się wypełnić przynajmniej część postanowienia.
Uważam, że to dobre, a przynajmniej potrzebne jeśli nie konieczne.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Koniec studiów

Piję kawę. Aromatyczną, a aromat ten kryje w sobie tyle wspomnień od kiedy ukochałam smak kawy. Teraz na myśl przyszła mi kawa z termosu na ławce pomiędzy przystankami. I inne. 

Skończyłam studia. 
Obroniłam swą ciężką lecz ukochaną pracę, wraz z moją Panią promotor. Tym samym, wraz z uściskiem dziekana zakończyłam niezwykle ważny, pięcioletni etap życia. Jak ważny będzie kolejny? Jak długo potrwa? Tato powiedział, żebym w tej kwestii miała się na baczności. Teraz chyba wiele ode mnie zależy. Wcześniej szkoła podstawowa nakazywała mi sześć lat, gimnazjum trzy, liceum trzy lata, studia ukończone w terminie miały zamknąć się w pięciu latach. I tak też się stało. Teraz otwiera się etap w życiu, którego nic tak do końca nie określa. To dobrze. Otwarta przestrzeń może stać się polem możliwości, potencjałem, miejscem dającym szansę na rozwinięcie skrzydeł. Może być też dołem, przepaścią, w którą spada się aż po samo dno. Teraz wiele ode mnie zależy. Jak zawsze i od zawsze. 

Niedowierzanie dotyczące ukończenia studiów ogarnęło mną zupełnie zaraz po ich skończeniu i trwa nadal. Jak na razie łączy się z dumą z nas wszystkich, poczuciem spełnienia i satysfakcji, idealizmem w sercu i planami co do przyszłości. Jeszcze nie z tęsknotą. Być może i ona przyjdzie 1.10. Tymczasem tęsknota za ludźmi wypełnia me serce kiedy wstaję i niezmienna kiedy kładę się spać. 
Niedowierzanie, które mną ogarnęło towarzyszyło mi w pierwszych dniach wakacji. Nie wiem czy po skończeniu nauki wciąż mogę ten letni czas tak nazwać, ale pozwolę sobie na to z pewną nieśmiałością. Wyjechałam więc nad morze. 13-godzinnym pociągiem. Sama. Później szynobus i autobus i chwila na nogach. Spędziłam tam cztery cudne dni. Widziałam zachód słońca i porywające fale na morzu, leżałam na plaży i spędzałam czas z H. i mamą. Brakowało mi tego. Od pięciu lat. Wsiadłam znów w 13-godzinny pociąg i ruszyłam na południe. Wieczne podróżowanie zawiodło mnie do Rzeszowa bym powoli mogła oswajać się z tym miastem. Powoli oswajam się z nim. Kiedyś stanę się za nie odpowiedzialna, a później będę płakać kiedy przyjdzie mi je opuścić.

niedziela, 14 lipca 2013

Zmęczenie zamyka mi oczy.
Kładę się spać.
We własnym łóżku.
Ale sama.
Znów się nie wyśpię.
Z tęsknoty.

niedziela, 7 lipca 2013

Krótka historia położnictwa

Postanowiłam, że ze względu na ulotność chwili, napiszę dziś, by nie odkładać tego na chwilę w przyszłości, która może nigdy nie nadejść.
Krótka historia położnictwa rozpoczęła się zaraz przed obroną. Ale to ta związana z trudnościami.
Moja historia związana z położnictwem rozpoczęła się na długo zanim wyprowadziłam się do Krakowa. Na długo zanim wybrałam przedmioty, które będę zdawała na maturze. Na długo zanim poszłam do liceum.
Czy to dziwne? To piękne. Ta precyzja wyboru, wytrwałość i konsekwencja. Ta pewność do dziś, kiedy skończyłam studia. Kiedy jestem magistrem położnictwa. Choć wciąż jeszcze w to nie wierzę.
Kiedy zaczynałam studiować ten kierunek, robiłam to dla siebie. Z mojego własnego upodobania czegoś o czym nie miałam pojęcia. Z mojej wizji na moje życie. Z moich planów wynikało rozpoczęcie tych studiów. Uczyłam się dla własnych ocen. Zdobywałam wykształcenie dla własnych zarobków. Dziś kiedy kończę te studia, nic nie jest dla mnie. Kończę je dla kobiet i dzieci. Zdobywam wiedzę wyłącznie by ich życie chronić. Wszystko by służyć. Tak. Ten zawód jest służbą. Mogę napisać to i nazwać się tą "która służy".
Dziś tak jest. A im bardziej nie jest to dla mnie tym więcej daje mi szczęścia bycie położną, zdobywanie kolejnych kwalifikacji, odbieranie kolejnych telefonów z pytaniami dotyczącymi macierzyństwa.
Minęło pięć lat. Moja pewność zakorzeniła się w ziemi mocno. Teraz tylko życzę sobie by rozkwitała w górę, ku słońcu, z siłą dębu, czystością brzozy, ideałem kasztana.
Krótka historia położnictwa, o której napisałam na początku to walka idealistki ze światem. Jej pierwszy akt już się rozpoczął. Pewnie każdy kolejny będzie rozgrywał się gdzieś na łamach mojego życia. Obym tylko zdołała odegrać rolę w jakiej mnie obsadzono.