niedziela, 5 czerwca 2011

Stalowa Wola - Kraków

Trasa Stalowa Wola - Kraków, stanowi tę smutniejszą wersję. Jej odwrotność zwiastuje dom. Ona zaś powrót do samotności krakowskiej, wśród tłumów tu zamieszkujących. Pierwszy raz przemierzałam tę trasę trzy lata temu. Wtedy była długa, niekończąca się. Symbolizowała porwanie z mojego jedynego prawdziwego świata, z domu. Była jak długie, smutne pożegnanie. Wydawało się, że zaprowadzi mnie niemalże na koniec świata. I tam pozostawi. Z czasem wydała mi się coraz mniej magiczna. Pokonanie jej stało się kwestią jednego telefonu, nie jak dotąd długo planowanego wyjazdu. Czas i odległość przestały istnieć. Podczas trzech lat umiejętność niezauważania tych dwóch aspektów każdego życia opanowałam do perfekcji. A przynajmniej staram się to wciąż robić. Gdzieś w między czasie była dla mnie chwilą przeznaczoną na przemyślenia. W momencie, w którym stwierdziłam, że stanowczo porzucam słuchanie muzyki, a kierowcy nie zaczęli jeszcze umilać podróży filmami. Filmem raczej. Wtedy jadąc o zachodzie słońca w kierunku mym wytęsknionym wpatrywałam się w niebo nigdy nie przemijające, w przeciwieństwie do tych ziemskich elementów krajobrazu, i myślałam nad wszystkim.
Droga na wschód.
Wczoraj jednak wschód został za moimi plecami, a ja wraz z dużą czarną torebką w białe wzory i drugą w kolorze kakao z mlekiem udałam się w stronę Krakowa. Podróż tak jak już pisałam, była tylko kwestią chwili, zamknięcia i otwarcia oczu zaledwie. Podczas podróży podtrzymujące me życie na odległość, głosy w słuchawce telefonu. Film, o którym wcześniej wspomniałam grał mi w tle. Koniecznie muszę tu użyć liczby pojedynczej, bo jadąc już nie pamiętam który raz, a było ich przynajmniej kilka, zawsze, zawsze oglądałam "Gladiatora". Cenię ten film i szanuję, ale tak zawsze... to już za dużo. Takim sposobem cenny film zaczyna się nudzić, a może po prostu nie zaciekawiać.
Dotarłam do Krakowa i ogarnęła mnie dość wyjątkowe uczucie. Przepełnione odpowiedzialnością, której wraz z każdymi kolejnymi urodzinami, coraz więcej w moim życiu.
Za ten dzień, trzeci czerwca chciałam podziękować. Dawno nie czułam się tak cudownie. Z pewnego względu przynajmniej od roku, z innego myślę, że od jeszcze dłuższego czasu. Chciałam napisać, że podczas wieczoru spędzonego w najlepszym towarzystwie brakowało mi w nim. Z miłości. Dziękuję wszystkim, którzy pamiętali w tym dniu o uśmiechu, bo nic piękniejszego niż uśmiech tylu osób. Starałam się każdemu podziękować indywidualnie, ale jeśli było inaczej to z przyczyn zależnych raczej od stanu konta czy innej tego typu zmiennej.
Teraz już starsza o rok, nie oszukując się, z mym niepokojącym uczuciem przepełnionym odpowiedzialnością idę przed siebie. W mym sercu tli się nadzieja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz