sobota, 25 czerwca 2011

Zawiał mocny wiatr.

Wczoraj wieczorem zawiał mocny wiatr. Niebo skłoniło się ku granatowi. Złość i gniew wypełniały powietrze. Otworzyłam okno siedząc w pokoju, przykuta do czasu, którego za mało i za dużo jednocześnie. Zimne powietrze wtargnęło się i zawirowało swym bezwzględnym chłodem. Srebrny budzik tykał wciąż na parapecie, odliczając czas. A ja myślałam. Zatrzymana w pewnym nieuchwytnym momencie życia, jak nieuchwytny wydaje się być moment pomiędzy nocą a dniem. Mieszały się we mnie ambiwalentne uczucia. Chciałam przyspieszyć czas i mieć już to wszytko za sobą, chciałam też odwlec to jak najdalej ode mnie, zapomnieć, że w ogóle coś przyśpiesza bicie mego serca. Potrzebowałam czyjejś obecności chcąc być jednocześnie sama. Usłyszeć czyjś głos, czuć obecność. Nie czuję się samotna z powodu świadomości, że ktoś jest, nie zaś z braku samej samotności. Czas wydaje się nie istnieć. Wieczność ma nad nim niezmierzoną przewagę.
Minęła noc.
Zegar wciąż stoi na parapecie i odlicza czas.

2 komentarze:

  1. często zapominamy, że szczęścia nie znajdziemy na szczycie góry ale w drodze wspinania się na nią!

    ...aaaa taki stres to nie stres

    OdpowiedzUsuń
  2. "Gdybyś zdołała pojąc..." - śpiewam Ci z delikatnością naszej młodszej siostry.

    OdpowiedzUsuń