sobota, 10 września 2011

Biegną dni września...

          Ze słuchawkami na uszach i pięknymi dźwiękami gitary w idealnym połączeniu z dźwiękiem skrzypiec, odcinam wszytko co dookoła. Biegną dni września pozostawiając za sobą upragniony wolny czas. Przede mną ostatnie jedynie dwa tygodnie. I znów przyjdzie mi żyć w Krakowie. Przyjdzie mi być dorosłą. Być samą dla siebie, samą za siebie. Podczas rozmowy z jedną z nas doszłam do wniosku, że tak naprawdę chyba boję się końca beztroskiego życia, które zresztą nigdy takim nie było. Boję się tego nowego, tak naprawdę dorosłego życia. I myśl, że coś się kończy, co innego zacząć się musi. Ciężko się z tym pogodzić. Trzeba nad sobą popracować. To wszytko kwestia wrażliwości. Tak jak wiele innych. Albo i kwestia momentu cyklu w jakim się kobieta znajduje. Tak mi powiedziała "u. przecież wiesz, że ostatecznie wszytko zależy od tego w jakim momencie cyklu jesteś." Było to odnośnie łez podczas czytania książek, ale tak samo jest pewnie w wielu sprawach. Ale jeszcze dwa tygodnie. Do tego czasu będę udawała, że nic się nie dzieje. W duchu będę sobie wszytko tłumaczyła. Zaledwie dwa dni temu byłam w Krakowie. Tak pięknie tam o tej porze roku. Spacerując przez rynek, byłam szczęśliwa. Byłam z jedną z nas, świeciło słońce, ludzie uśmiechnięci. Tylko gołębie burzyły nastrój. Mówię to z uśmiechem. Poczułam, że jest dobrze. Kiedy wracałam do Stalowej Woli wieczorem, a światła latarni w tym mieście rozjaśniły noc również było mi dobrze. Do końca życia przyjdzie mi szukać swego miejsca na tej ludzkiej ziemi. No cóż... "pod wielkim dachem nieba". Dom zawsze jeden, tam gdzie rodzice moi.
          Dni wypełniają się same. Tylu ludzi dokoła, pokoi wciąż za mało (i niech tak zostanie). Nie ma czasu na samotność. A jednak samotna jestem jak cholera. Bez Ciebie. A ja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz