środa, 9 listopada 2011

Chcę napisać chwilę dłużej.

      Przy idealnych dźwiękach pianina piszę więc tu skoro taka potrzeba zrodziła się w mojej głowie, w moim sercu.
      Mieszkam w Krakowie. Nie w domu, a w mieszkaniu, po raz kolejny zwracając uwagę na znaczenie słowa dom. Mieszkanie to stało się najbardziej idealnym dla mnie pozornym domem, z kuchnią pełną ludzi, z kolejkami do łazienki i miłym "cześć" rozbrzmiewającym w całym mieszkaniu gdy ktoś pojawia się w progu. Tego mi było trzeba. Tego oto. Mieszkam w Krakowie ponieważ tu studiuję. Wybrałam to miasto dawniej niż trzy lata temu i wybór ten do dziś nie spotkał się z jakąkolwiek myślą przesiąkniętą wątpliwościami. Miasto i jego piękno miałam zaszczyt dziś podziwiać spacerując plantami. Podziwiam je każdego dnia. Podziwiam idąc i jadąc tramwajem obserwując jak z nowych osiedli pełnych bloków przeradza się w stare kamienice - niewątpliwe dumy historii architektury. Za czas studiów dziękuję i doceniam go. Postaram się być za niego wdzięczna, bez żalu, że to już koniec, wtedy gdy on nastąpi. Postaram się w tak dojrzały sposób wyrazić mą wdzięczność. Dziś jednak cieszę się ze zniżek studenckich. Z obwarzanek krakowskich jako głównego dania. Z barów mlecznych. Z problemów w dziekanacie. Z pisania notatek. Z całego uroku tego czasu. A co jeszcze? W czwartki wieczorem mijam Teatr Bagatela i idę sama by znaleźć się wśród wielu. Jem, słucham, rozmawiam. Wzbogacam się jednym słowem. Cóż może dać człowiekowi więcej niż kontakt z ludźmi? Nic chyba z rzeczy ziemskich nie jest obfitszego w dary, których nazwać nie potrafię. Ludzie są wszędzie dookoła, ale zbyt szybko chodzą, mają zbyt obojętne wyrazy twarzy, są zbyt milczący. Są często dla siebie, a nie dla siebie nawzajem. Uśmiecham się więc.
      Wczoraj wieczorem w wielkiej i pięknej sali Auditorium Maximum byłam uczestnikiem koncertu zatytułowanego "Miłość mi wszytko wyjaśniła". Niezwykłe połączenie orkiestry smyczkowej, jazzowej, kapeli góralskiej, wokalistów oraz wieloosobowego chóru. Dziś jadłam obiad, piłam kawę z syropem pistacjowym. Niedawno tak w naszym, to znaczy moim i A. pokoju i kuchni zorganizowałyśmy kobiecy wieczór. Tak wiele daje mi obecność każdej z Was. Kiedy ostatnio byłam w Stalowej Woli mój brat zabrał mnie na koncert smyczkowy, który odbywał się w auli szkoły muzycznej. Nie ubrałam się na niego w sukienkę. Zaraz po nim zawiózł mnie do klasztoru, gdzie w jego urokliwych podziemiach zwanych "Przystanią" odbywał się wieczór poetycki "Odrobina łagodności", cały ubrany w jesienny nastrój. Liście pod stopami i muzyka brzmiąca aż do mojego serca.
      Czekam na piątek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz