poniedziałek, 21 listopada 2011

Wyhaftowałam swą złość.

W niedzielę wraz z J. spacerowałyśmy po oświetlonym przez słońce starym mieście w Krakowie. Konieczna mi była poranna kawa, gdyż snu brakuje mi w ostatnim czasie. Przemierzając rozpościerające się pod dachem nieba konary rynku dotarłyśmy w miejsce, które niegdyś było postrachem niejednego mieszkańca Krakowa. Dziś całkiem bezpiecznie czując się z mocno przytwierdzonym do skały, regularnie ziejącym smokiem. Stałyśmy u stóp wzgórza Wawel. Przed przekroczeniem bramy odebrałyśmy bilety, aby móc podziwiać królewskie komnaty. Pierwszym punktem w naszej wyprawie do czasów gdy państwem naszym władali królowie było zagubienie. Chwilę później jednak obejrzałyśmy wystawę o rodzie Sapiechów. Następnie udałyśmy się do komnat reprezentacyjnych po których dawniej dumnie kroczyli królowe i piękne damy tamtych czasów. Mimo, iż brakowało mi tam malującego słowami przeszłość przewodnika, starałam się z otwartymi oczami zamykać je i wyobrażać sobie tamte czasy odległe o lat setki. Wawel zaginiony to ostatnia wystawa, na którą tego dnia otrzymałyśmy pozwolenie wstępu wolnego. Po upewnieniu się, że smok wciąż stoi u wejścia do swej jamy nasze kroki skierowałyśmy tam gdzie jak głosi legenda jeden brat zabił drugiego, by jego wieża była dostojniejsza. Legendę tą opowiadałam Hani, jednak nóż wiszący na łańcuchu nie został przez nas odnaleziony. Gdy tym razem wyjaśniałam J. różnice pomiędzy wysokością wież w Kościele Mariackim jedna z kobiet, tak jak my stojących w kolejce do Muzeum w Sukiennicach jednym ruchem palca wskazała nam ów nóż owiany tajemnicą. Kraków ukazał mi się jeszcze dokładniej. Kolejka okazała się o wiele mniej uciążliwa niż mogło nam się wydawać. Muzeum w Sukiennicach zachwyciło mnie sztuką i jej ekspozycją. Sale, którym nadano imiona wybitnych postaci zapraszały do środka swą dostojną, jednobarwną prostotą, na której tle dzieła sztuki ukazywały się w całym swym uroku. Zachwycała wielkość, ujęcie, barwy, dokładność, zdumienie, przerażenie i wiele innych uczuć i emocji budzących się w człowieku zwiedzającym. Widziałam chłopca, który od kilku lat stoi oprawiony w drewnianą ramkę, na komodzie w pokoju mojej siostry. Czułam się zaszczycona poznając go po latach. Postanowiłyśmy z J. zapamiętać jeden z obrazów zachowując jego piękno dla swej duszy i nazwisko artysty ku jego pamięci. Oto mój. Namalowany został w roku 1888 przez J. Chełmońskiego. Na tym niebie i odbiciu jest wiele gwiazd dających na oryginale efekt, którego nie potrafię nazwać.












Tytuł nie nawiązuje do tego co powyżej napisałam.

1 komentarz:

  1. 'obojętnie' nie przejdę obok tego, że dla mnie tytuł jest nieco jaśniejszy niż 'niebo gwiaździste' :):*
    Justynka ;)

    OdpowiedzUsuń