środa, 23 maja 2012

Znajdę czas.

Ponieważ zawsze uważałam słowa zapisane za istotną wartość, chcę znajdować czas na zapisywanie moich myśli. Jedynie czego żałuję to tego, iż wciąż nie posiadam notesu, w którym mogłabym zbierać myśli nachodzące mnie w sytuacjach bardziej dotykających życia niż siedzenie przy komputerze, w oderwaniu od niego. Pamiętam, że w dzieciństwie dostałam od mamy zeszyt, na którego okładce zapisano kołaczącą dotąd w mej głowie myśl:

"Piękno tkwi w Twoich myślach, które zapisane na kartce stają się Twoim czynem."

Czas. Miałam ostatnio zajęty. Wstawałam wcześnie, chodziłam spać nad ranem. Ponieważ był to tydzień przeznaczony dla studentów - juwenalia - utożsamiałam się z nimi chodząc na koncerty i spędzając miło czas. Jeden z moich wykładowców ostatnio mówiąc nam o pochodzeniu tego święta stwierdził, iż dawniej było to święto głupców. Być może. Ku mojemu szczęściu mogłam również w tym pięknym czasie pracować z uśmiechem ratując domowy budżet. Często zastanawiam się nad poważną etatową pracą, jednak mój priorytet ostatnich lat każe mi studiować. Dorywczy zarobek wobec tego, okazuje się wybawieniem ze zmartwień i kłopotów. Pracowałam rozdając ulotki, stojąc na skrzyżowaniach ulic, w tłumie ludzi, przechadzając się rynkiem. Przyjemna praca wiążąca się z uśmiechem na twarzy i milionami "proszę" i "dziękuję". Najprzyjemniej pracować mi było na rynku, stanowiącym dla mnie niezwykle urocze miejsce. Ostatnio dotknęło mnie tam właśnie uczucie udomowienia. Stojąc na placu Wszystkich Świętych, pewnego ciepłego wieczoru, poczułam się jak u siebie. Na rogu ulic przy tym właśnie placu znajduje się wyjątkowa kawiarnia. Z. pokazała mi ją jakiś czas temu i od tamtego czasu bywam w niej bardzo często. Koszt kawy białej na wynos czy na miejscu to 3,5zł, a do tego dookoła znajdują się dziesiątki wyjątkowych pralinek i czekoladek. Na rynku tłumy. Zrobiło się ciepło, wiec i ludzie miejscowi i z za granicy wyszli na ulice. Nie przepadam za tłumami, woląc ciszę. Jednak w takich momentach, gdy miasto spodziewa się wielkiej rzeszy ludzi, pewni sprzedawcy rozkładają na rynku drewniane budki z różnościami. Ja chodzę wśród tych budek jak zaczarowana oglądając te cuda ludzkich rąk. Moją kuchnię zdominowały jadłodajnie studenckie. Tu również mam już taką, która daje miłe pozory domu. Nie mojego, bo tego nie da się, ale takiej ogólnie rozumianej domowej atmosfery. Trzeba wejść w Bracką i odbić w pierwszą uliczkę w prawo. Ceny niskie, bardzo, jedzenie pyszne, a zupa pomidorowa najlepsza. Przyszedł czas letni, choć kalendarz nie ogłosił jeszcze tego oficjalnie. Na ul. Sławkowskiej stałam już dwukrotnie w kolejce po lody, prawdziwe włoskie, ale takie w rozumieniu włoskim nie naszym, nakładane szpachelką. Tak to wygląda w rozumieniu moim. Zabrałam w te wyjątkowe miejsca M., która była mym gościem tydzień temu. Kupiłam sobie pocztówkę z obrazem Wyspiańskiego Macierzyństwo. W ostatnim czasie miałam też zaszczyt żegnać wielką osobę, mówiącą pięknie, pewnego dominikanina. Tego samego dnia od rana natomiast, siedziałam i szyłam spódnice. Na korowód studentów ulicami miasta, na który armią położnych wybrałyśmy się, przebrane za zespół śpiewający piosenkę na tegoroczne słynne Euro. Wobec tego jednego dnia powstał pomysł, następnego sklep z używanymi rzeczami za grosze dostarczył nam niezbędnych materiałów, kolejnego od rana szyłyśmy stroje, po to by w piątek od świtu je prasować. O 10:00 pojawiłyśmy się w tłumie przebranych różnorodnie studentów z ową wspomnianą pieśnią na ustach. Czerwonych ustach. Miłe było wielkie patriotyczne poruszenie jakie wywoływałyśmy w niemalże każdej spotkanej osobie. Piątek był czasem kulturalnym. Noc muzeów spędziłam razem z J. w Teatrze Starym, słuchając opowieści, wchodząc na scenę i kłaniając się przed niewidzialną publicznością. Dlaczego tak ukochałam teatr? Po tygodniowym świętowaniu moje siły zostały wyczerpane i z przyjemnością odsypiałam zmęczenie udając, ignorując dzwoniący budzik. Niedziela dostarczyła mi spokoju. W poniedziałek natomiast wróciłam do wydarzeń dnia codziennego przypominając na nowo, co jest w studiowaniu tak ważne. Ponieważ następnego dnia czekało mnie zaliczenie zabrałam się zaraz do czytania zadanej mi książki Stanisława Lema Szpital przemienienia. Piękna polska proza ujęła me serce, kontrastując mocno z tanimi tłumaczonymi kryminałami. Zaliczeniem zakończyłam zajęcia na uczelni, chwilę później zaczynając je w szpitalu. Mimo to, czwarty rok odwodzi mnie usilnie od poczucia bycia położną. Sama muszę o to walczyć. Kupować książki, jeździć na konferencje. Robię to z przyjemnością, pchana siłą odpowiedzialności za siebie, kobietę, dziecko i całą ich rodzinę. Wsłuchuję się w zawiłości położnictwa mając miliony przemyśleń. Dziś przyjedzie do mnie brat. Czekam na niego.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz