poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rajd Wydziału Nauk o Zdrowiu

Ciężko mi z zachwytu ująć to w słowa w obawie, że umniejszę wspaniałości wydarzenia. 
Oto odbył się pierwszy w historii rajd mojego wydziału. Wyposażona w koszulkę i scyzoryk oraz niezastąpione towarzystwo ruszyłam na szlak. K. jestem z Ciebie taka dumna. Prawie wszystko, co na sobie czy przy sobie miałam, było od kogoś pożyczone, przez kogoś ofiarowane, przywiezione, czyjeś. Na szczęście jednego człowieka, składa się praca wielu ludzi. Otóż trzy dni w elitarnym towarzystwie, w górach mających urok, jak żadne inne miejsce na tej ziemi. Bieszczady. Mała i Wielka Rafka. Śnieg po pas, zjeżdżanie z góry. Tarnica. A na niej sen i przebudzenie rodem z horroru lub innego filmu grozy. Połonina Wetlińska i mury runą, runą mury... Żartowałam. A wieczorem piliśmy wznosząc toast. Za co. Za pokonywanie swoich słabości. Zauważony związek chodzenia po górach, zdobywania szczytów, z porodem niezmiernie pomógł nam w zrozumieniu rzeczy niezrozumiałych. Trud jest wart, oceniamy po wejściu na szczyt, nie ma powrotu, wysiłek fizyczny i cierpienie w celach wyższych, a w przypadku Tarnicy najwyższych. Co by obecność położnictwa nie zakończyła się na tych skojarzeniach, wieczorem przy dźwiękach akordeonu dopasowałyśmy słowa śpiewając jedną ze zwrotek znanej piosenki. Akordeon i akordeonista warty zakochania, dotrzymywał nam towarzystwa, a my nie daliśmy mu ani przez chwilę zastanowić się: po co w ogóle z nami pojechał. A jak się ma do tego praca magisterska, którą przez te trzy dni powinnam dzielnie pisać? Ona tak jak te góry nieugięta stoi biernie i czeka, aż ja ją zdobędę, w bólach i cierpieniach, z niezwykłym wysiłkiem, po to by na szczycie powiedzieć - warto było. Ona jak te góry stoi chcąc zrobić wrażenie nie do zdobycia, dopóki się jej nie zdobędzie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz