sobota, 21 kwietnia 2012

Brakuje mi biurka. Uwielbiam moje zasłonki w zieloną kratę, od mamy. Uwielbiam białe ściany i okno na świat, widok nieba w oknie, drewniane łóżko i Anioła, który strzeże mnie od czterech lat, dwa kwiaty doniczkowe. Brakuje mi jednak biurka i fotela przy nim. Nawet widzę, gdzieś tam w mojej wyobraźni, materiał jakim był by obity. Ale nie teraz. Teraz jest czas studiów i podporządkowania. Łóżko to coś co powinno mi wystarczyć. Poduszka pod głową. Lustra w drzwiach szafy. Nic więcej. Będziesz bardziej dorosła, bo przecież dorosła już jestem, będziesz mogła wyobrazić sobie i sprawić by było. Jeśli w to wierzysz. Jeśli nie, do końca życia pozostaje Ci być smutną. Słuchać muzyki klasycznej i pić czerwone wino z kieliszków na wysokich nóżkach. Będziesz wtedy przy mnie, prawda? Uwielbiam tę chwilę pomiędzy dniem a nocą, uroczo zwaną wieczorem. Ale dokładnie jeden, ciężko uchwytny moment w tej chwili uwielbiam tak naprawdę. Kiedy dzień chyli się ku zachodowi, a latarnik, nie zdąży jeszcze zapalić latarni. Wczoraj natrafiłam na ten moment wychodząc z domu. To tam się odnajduję. W pełni sobą i ze sobą. I wydarzyło się wczoraj coś niespodziewanego. Może niesamowitego. Wracając po północy z bankietu, formę tę upodobałam sobie już wczoraj, spotkałam dziewczynę. Jechałyśmy nocnym autobusem. Pośród wszystkich, licznych głosów jakie można usłyszeć od mniej lub bardziej upojonych alkoholem ludzi, słyszałam płacz. Chwilę przysłuchiwałam się pociąganiu nosem i smutnym westchnieniom. Wyobraziłam sobie świat jako chaotyczną rozgłośnię, w której muszę wsłuchując się uważnie by wyłapać to co tak naprawdę ważne. Usłyszałam cichy płacz. Wysiadłyśmy na tym samym przystanku. Szłyśmy w tę samą stronę. Zakręcałyśmy w te same uliczki. W pewnym momencie ona zatrzymała się, skryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Wróciłam się. Do niej. Cały dzień wczorajszy był dla mnie emocjonujący. Od rana ściskające gardło zdenerwowanie przed wygłoszeniem mojej pracy licencjackiej. Wygłoszenie pracy. Ja, która dziękuję uprzejmie za działalność naukową na rzecz pracy z kobietami. Starałam się wygłosić ją tak, jak najlepiej potrafiłam. Wieczorem bankiet, rozdanie nagród w festiwalu filmowym. Filmy, które osobiście chciałabym wyróżnić to "Pod jednym niebem", za to jak bardzo się w nim odnalazłam. Drugi natomiast za sprzeczne emocje jakie we mnie wzbudził, bezsprzecznie ujmując nosi tytuł "Telefon". 
Teraz kiedy opadł ze mnie stres związany z założonym sobie celem, wracam do kolejnych wyzwań, chwilowo odłożonych na bok. Teraz kiedy to co wyzwalało we mnie ten stres, minęło wydaje mi się, że mogę o wiele więcej. Zdążę przeczytać stojące na półce książki, poznać kulturę Żydów, zrobić zakupy, pomóc siostrze, nauczyć się do zaliczenia, odpocząć, wyspać. Im więcej mam do zrobienia tym więcej znajduję na to czasu. Gdzie jest jednak granica, która odgrodziłaby mnie od szaleństwa, w dążeniach i ambicjach? Gdzie jest koniec czasu zamkniętego przecież szczelnie w 24 godzinach? I kiedy mój Boże skończy się wieczne poczucie niespełnienia, pragnienia jeszcze więcej. Czyżby na tym życie polegało? Czasem słyszę, że to domena młodości. Być może. Inspiracje. Wyzwania. Odróżnianie dobra od zła. Sztuka. Wartościowanie. Wciąż czuję się rozdarta przez życie pomiędzy. W podróży ciągłej między tym co kocham.
D. ofiarowała mi dziś dużo czasu, choć nigdy nie sądziłam, że będąc tak daleko do siebie można się darzyć czymś takim jak czas. Budząc mnie jednak o 6:00 nad ranem sprawiła, że to co miałam rozpocząć dawno jest skończone. Za oknem ulewa. Prawdziwa burza. Grzmi. 

1 komentarz:

  1. Czasem nagle smutniejesz
    To jakby dnia ubywa
    I nie wiem jak ci pomóc
    Więc tylko proszę wybacz
    Czasem łzy w twoich oczach
    Na krótką chwilę zagoszczą
    I nie wiem czy coś mówić
    I nawet nie wiem po co...

    Nie smuć się :)

    OdpowiedzUsuń