czwartek, 21 lipca 2011

Wczoraj do późnych godzin nocnych moje oczy dzielnie przemierzały ścieżki wersów książki mającej być nagrodą i oderwaniem od mojego wyłącznie położniczego ostatnio życia. Kilka miesięcy temu kupując w Empiku książkę dla kogoś w prezencie dostałam inną dla mnie. Przeczytałam ją i natychmiast, już w pierwszych słowach, wersach jej autorka przypadła mi do gustu. Kobieta. Polka. Postanowiłam sobie wówczas, że po przeczytaniu tej książki, a następnie uzyskaniu długo oczekiwanego tytułu położnej, co niewątpliwie oderwało mnie na długo od czytania, wrócę kiedyś do twórczości tej autorki. W wolnym czasie rozejrzałam się za jej książkami i bez zastanowienia, sugerując się okładką wybrałam tę pt. " Zupa z ryby Fugu". Moja miłość do T. i jego porównań była inspiracją. Książkę dostałam od niego w prezencie zaraz po egzaminie, ale silnie wzbraniałam się od przeczytania do momentu obrony pracy. Uznałam, że tak będzie bezpieczniej, dlatego tez pozwoliłam sobie wówczas na zaledwie kilka, kilkanaście stron. Książka, która tak jak już wspominałam miała być oderwaniem od położnictwa okazała się opowiadać o ciąży, in vitro, surogatkach i macierzyństwie. Ucieczka. Tak. Nie umniejszyło to jednak przyjemności jaką sprawiało mi jej czytanie. Dopiero po długim czasie zorientowałam się, iż na okładce był smoczek, który mógł mi ją zasugerować. Wcześniej go nie widziałam.
Jeśli chodzi o tytuł, o którego znaczenie właśnie ktoś mnie zapytał, to ryba Fugu, jak zostało napisane w książce, jest rybą bardzo smaczną, ale jednocześnie niebezpieczną. Jej mięso ma delikatny, wyśmienity smak, ale w swoich wnętrznościach ryba kryje również truciznę, która przy nieodpowiednim przyrządzeniu potrawy z tej oto ryby może rozlać się zarazić mięso, a co za tym idzie uśmiercić tego kto ją zje. Dlatego też potrawy z ryby Fugu przygotowują tylko specjalnie wykwalifikowani kucharze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz